piątek, 20 maja 2011

koniec świata cd.


1. Dwa tygodnie po moim ostatnim wpisie Lars von Trier stał się persona non grata festiwalu w Cannes. Jego niefortunna wypowiedź została na gorąco skomentowana m.in. przez bloggerów Huffington Post. Jeden z nich uderza w ton moralnego oburzenia, drugi traktuje sprawę jako "dziecinny wybryk". Co ciekawe, ten sam autor w jednym tekście formułuje dwie sprzeczne interpretacje. Tę o głupim, dziecinnym żarcie z jednej strony, z drugiej zaś - sugerującą, że sprawa jest wyreżyserowanym "występem" podgrzewającym atmosferę wokół najnowszego filmu.

Warto zobaczyć film z konferencji prasowej. W pewnym momencie reżyser zdaje sobie sprawę, że jego wypowiedź jest katastrofą: uspokajająco mówi do siedzącej obok Dunst: "nadejdzie koniec [tej wypowiedzi]". A jednak - zdanie okazuje się silniejsze od niego i uruchomiony proces skojarzeń rządzi się własnymi prawami.

Potraktowana jako skandal wypowiedź von Triera zdaje mi się echem tego samego problemu, który był poruszany w Europie: to miejsce na mapie, nie jest jedynie przestrzenią rządów abstrakcyjnie pojmowanych wartości, ale powikłanych osobistych historii, zbyt często związanych z przerażającą stroną Historii. Bezsilny bohater Europy jest złapany w sieć wbrew swojej woli: nie jest w stanie zrozumieć kim jest, ani po której ma stać stronie; niewątpliwie chciał dobrze, ale każdy krok powoduje zwiększenie cierpień -- jego i innych ludzi. Oczywiście to, co w Europie jest tragedią, w nieszczęsnej wypowiedzi podczas konferencji prasowej zostaje zamienione w farsę.

Co będzie można powiedzieć o Melancholii?



2. W poprzednim wpisie obiecałem parę słów o "innym końcu świata", w którym przeczucie apokalipsy powiązane jest z pewnym rodzajem nadziei. Chodziło o film Hardware (1990) Richarda Stanleya.



Trudno powiedzieć o tym filmie, że jest "zapomniany", bo chyba nigdy nie przebił się do powszechnej świadomości. Dystrybuowany w Polsce na wideo, w heroicznych dla kultury filmowej czasach osiedlowych wypożyczalni, parę razy pokazany w niszowych kanałach telewizyjnych. Ceniony głównie ze względu na ścieżkę dźwiękową, zbierającą kanon muzyki post punkowej lat 80. Nie dalej jak rok temu, ku mojemu miłemu zaskoczeniu, wydany w Polsce na dvd (pod kategorią "film kultowy") przez małą i bardzo ambitną firmę dystrybucyjną Solopan.
Zacznę od tytułu, a horror Stanleya funkcjonował pod kilkoma. Na wideo w Polsce - najbardziej dramatycznym i głupkowatym zarazem, mianowicie Robot śmierci. Inny tytuł oryginalny to Mark 13. Rzecz ważna dla fabuły filmu: tak nazywa się robot testowany przez jedną z korporacji zajmujących się uzbrojeniem. Testy odbywają się w "strefie" - skażonym radioaktywnie terenie, przypominającym pustynię. W zdegradowanym świecie filmu, strefa jest obszarem zakazanym, ale tez jedynym źródłem utrzymania dla sporej grupy śmiałków przemierzających ja w poszukiwaniu cennego złomu. Jeden z nich przynosi fragmenty rzeczonego robota w prezencie swojej dziewczynie, Jill. Maszyna rekonstruuje się i zaczyna małej skali apokalipsę w mieszkaniu kobiety.

Hardware rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, i jest to przyszłość aż za dobrze rozpoznawalna: super-industrializacja, skażenie radioaktywne, kontrola urodzeń w kraju rządzonym przez pseudofaszystowski, technokratyczny rząd, powiększająca się nędza.

Testowany przez wojsko robot zostaje nazwany Marek 13 od fragmentu Biblii, otwierającego jako motto jedną z wersji montażowych filmu (nie tę na dvd, a pokazywaną niegdyś w telewizji i przyciętą w kilku co bardziej krwawych fragmentach): "no flesh shall be spared". Dokładniej jest to Mar. 13.20: "A jeśliby Pan nie skrócił tych dni, nie ocalałaby żadna istota, ale ze względu na wybranych, których wybrał, skrócił te dni" (wg Biblii Warszawskiej). To ciekawe przesunięcie, które obserwujemy między wybranym fragmentem tekstu, a całym wersetem: "nie ocalałaby żadna istota" we właściwym kontekście nie jest przepowiednią zniszczenia, ale zdaniem hipotetycznym: nikt nie zostałby przy życiu gdyby nie wzgląd na wybranych.

Znacząca zdaje się przestrzeń otwarta przez to przesunięcie: pomiędzy dającym w istocie nadzieję fragmentem biblijnym, a fragmentem wybranym na motto filmu (i odnoszącym się do wojskowej technologii, do logiki zniszczenia rządzącej militarnym przemysłem,a le i bardziej ogólnie - do sytuacji świata przedstawionego filmu), podkreślającym najgorszą możliwość.

Hardware na szereg bardzo ciekawych sposobów komentuje lęki, które do dzisiaj są aktualne. Wszystkie zjawiska, które w nim opisane, trwają. Do pewnego stopnia zdezaktualizował się schemat, wedle którego zbudowano głównych bohaterów. Pomimo wpisanego w film poczucia zagrożenia Hardware jest w zasadzie typowym dla czasu swojego powstania filmem nostalgicznym, pełnym fragmentów "wizyjnych", naiwnej nieco apokaliptycznej poezji. W charakterystyczny sposób łączy tez kostium horroru gore z krytyką cywilizacji. Jednak to, co należy podkreślić, to właśnie zabarwienie emocjonalne, dzięki któremu bohaterowie z miejsca stają się bliscy widzom. Zarówno przemierzający strefę Moses (Dylan McDermott), jak jego dziewczyna Jill (Stacey Travis) są pozbawieni złudzeń (w nieco pretensjonalnym stylu, charakterystycznym dla "łatwego cynizmu"), jak nostalgiczni właśnie, zapatrzeni w stracone szanse. Dzięki temu nadal jest w nich coś godnego współczucia, a zarazem niedzisiejszego, pewien typ romantyzmu, na który trudno już sobie pozwolić.

Oglądany dzisiaj, Hardware ma właśnie ten urok czasów, w których pod powierzchnią pozornie zimnego rozpoznania sytuacji, kryła się jeszcze romantyczna tęsknota za tym, jakie życie "mogłoby być". Była to jedna z kanonicznych, np. wg Fredrica Jamesona, cech filmu postmodernistycznego: główny bohater nastawiony na recepcję przeszłości, na wspomnienie mające w sobie urok straconego świata. Wydaje się, jakby dzisiaj taka konstrukcja była już niemożliwa: przełom lat 80 i 90 miał w sobie pewien ładunek nadziei, który dzisiaj zdaje się ustępuje zimnemu realizmowi jako kulturowo pożądanej postawie.

W którym miejscu Hardware szukać owej nadziei? Nie jest to wcale oczywiste w filmie, jak już wspomniałem, z założenia krytycznym. Współczesnością w Hardware jest nie tylko postępująca degradacja świata, ale poczucie, że nieodwołalna katastrofa już się wydarzyła. Cały świat zachodni zmienia się w jedno wielkie rumowisko, a przeszukiwanie śmiecia i handlowanie nim jest przywilejem najsilniejszych. Nadzieja mieści się gdzieś ponad tym opisem: w przeczuciu, że na szczycie wielkiego śmietniska jest się uwolnionym od ciężaru rzeczy. Nagle całe tony śmiecia zalegające postapokaliptyczną metropolię zaczynają tracić znaczenie. To wysypisko składa się oczywiście z samych cennych fragmentów, z najnowszych technologii, wysoko przetworzonych rzadkich surowców. Jednak kiedy nie ma już nadziei w technologii, i to co niegdyś miało przekształcać życie człowieka okazuje się tylko chwilowo użytecznym balastem, z którego można z wielkim wysiłkiem wycisnąć jakieś resztki wartości, pozostaje poczucie uwolnienia.

To właśnie poczucie rozwija się w finale filmu. Ostateczna katastrofa jest także momentem, w którym opadają wszelkie zasłony i okazuje się kto jest wybranym: kto potrafi odkryć prawdziwą wartość (czy raczej jej brak) technologicznego śmiecia. Oczywiście to, co najlepsze w tym filmie, jest zarazem tym, co bardzo się zestarzało: akceptowanie takiej ideologii "wolności po katastrofie" jest już dzisiaj chyba niemożliwe. Zmiana świadomości nie wystarczy, potrzeba innego rodzaju interwencji: stąd np. w Babylon A.D. (2008), ciekawym filmie Mathieu Kassovitza, apokaliptyczny świat wszechobecnego konfliktu zbrojnego zostaje przemieniony przez mesjańską, nadprzyrodzoną interwencję. Coraz więcej potrzeba, żeby napełnić postapokaliptyczny świat nadzieją. Hardware Richarda Stanleya, choć dzisiaj trudny do przyjęcia poważnie, jest bardzo cennym dokumentem zapisującym, co mogło przekonywać jeszcze dwadzieścia lat temu.





2 komentarze:

  1. Wspominasz o Europie i jego głównym bohaterze, ale aluzja Triera do Leopolda Kesslera, moim zdaniem jest nieco nie fortunna, i już mówię dlaczego… oglądając Europę miałem poczucie że mimo zagubienia głównego bohatera i jego irytacjom w interakcji z otoczeniem, jest on niewinny trochę, jest jak małe dziecko stające przed orkiestrą i poznający świat który go otacza… inaczej mamy chyba z Trierem… Puszkin kiedyś powiedział ze Geniusz i Złodziej nigdy nie mogą być w jednej istocie razem, że niby w Jednym może być jedno albo drugie… Ale jak przepuszczam nieco przesadził z tą tezą, podejrzewam że przesadzał „siłę” Geniuszu i na odwrót, jak wiemy z historii te dwie Początki są w pełny ze sobą kompatybilne, a wręcz czasami bardzo mocno są powiązane ze sobą… słyszałem że Trier już przeprasza za tą wypowiedz i ukazuje skruchę, tylko nie rozumiem za co przeprasza, za to że powiedział to co myślał? i że nie dał radę trzymać język za zębami? Czy za to że współczuje hitlerowi? W drugim przypadku, rodzi się dodatkowe pytanie, dlaczego dorosły człowiek przeprasza za to że komuś współczuje? więc może jednak przeprasza za to że otworzył gębę, dokonał publiczny Coming Out i powiedział to co miał w głowie od dłuższego czasu, to czego może nie dopowiedział w Europie? A jednak jest w tym wszystkim coś bardziej niepokojącego niż tylko sympatia do kogoś czy współczucie, pytanie jest takie, z czym może być związane sympatia do hitlera? Z tym że był wielkim kompozytorem? A może malarzem był? Naukowcem? Podróżnikiem? A może wreszcie biznesmenem był? może dlatego że budował autostrady i fabryki? Hm… chyba nie do końca, i z pewnością nie z tych zajęć jest znany nasz „sympatyczny” furer, zaś właśnie od „innych zajęć”, bardziej „ciekawszych”… Zadajesz pytanie „Co będzie można powiedzieć o Melancholii?” Ja, nie wiem! W każdym bądź razie miał chyba rację Lelouch, mówiąc o Trierze, że popełnił kinematograficzne samobójstwo, bo ja już dziękuję Trierowi za jego „głębokie” dramy psychopolityczne, bo uważam że człowiek który ma ambicje że coś wartościowego tworzy dla ludzi, musi kochać tych ludzi, albo przynajmniej nie musi ich nienawidzić i nie musi sympatyzować takim jak hitler czy innym w tym duchu, bo to jest trochę jak z dr Goebbelsem, nie wiadomo czy nas po prostu nie oszukuję, nie kłamie, nie chce nas zindoktrynować, żeby potem Nas wykorzystać lub zrobić z Nami coś złego, z Nami czyli z ludźmi…

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ten głos. Pewnie nie dam rady odpowiedzieć na wszystkie wątpliwości, skupię się na niekórych.
    To, co porównuję w sytuacji z Europy i w wypowiedzi Triera to jedynie problematyczna sytuacja, w jakiej stawia nas historyczna świadomość (i nieświadomość) - to, że historia w jakiś sposób wystaje i wikła. Oczywiście, że to porównanie musi być bardzo ograniczone, o to chodziło mi we fragmencie o "tragedii i farsie" - wypowiedź von Triera jest utryzmana w niepoważnej tonacji i stąd też można się przy jej okazji natknąć na niebezpieczeństwo nadinterpretacji, której, myślę, trzeba się wystrzegać.
    Inny ciekawy wątek, to pytanie o postawę autora: czy powinien "kochać ludzi". Jest to bardzo silne założenie co do zobowiązań autora i nie ośmieliłbym się tutaj niczego rozstrzygać. Trier jest jednym z rezyserów, kórych filmy na różne sposoby podważały to założenie; nie tylko dlatego zresztą wydaje mi się ono trudne do obronienia.
    Kolejna sprawa to pytanie, czy filmy Triera kiedykolwiek były "głebokie" w tradycyjnym sensie tego słowa. Tu znów miałbym wątpliwości - nigdy nie było w nich konwencjonalnej "głębi"; to, co markowały na jednym poziomie - współczucie wobec bohaterów, motyw odkupienia, ofiary itd. - wszystko było podważane na innym, choćby przez pokrycie historii warstwą emocjonalnego kiczu, według mnie - zupełnie zamierzonego.

    OdpowiedzUsuń