środa, 24 grudnia 2014

Pęknięcia w betonie




Zbliża się koniec roku, a wraz z nim pora na podsumowania. Pozostała jednak recenzja, którą napisałem już co prawda jakiś czas temu, ale w której starałem się uchwycić zjawisko, które uderza mnie ilekroć spędzę więcej czasu na jakimś filmowym festiwalu. W ramach przedświątecznego nadrabiania zaległości cytuję ze strony miesięcznika "Kino".


"Film Umuta Daga ma wszystko, czego potrzebuje współczesne kino europejskie. Historia jest prosta i emocjonalnie przekonująca, opowiedziana w konwencji realizmu społecznego. Realia twardego życia imigrantów w drugim, trzecim pokoleniu są niby na pierwszym planie, ale podane w osładzającej całość humanistycznej ramie. Film Dag a jest więc gotowy na typowe przyjęcie podobnych historii – podróż przez kilka festiwali a potem dystrybucja w ograniczonym obiegu kin artystycznych. Jednak właśnie dlatego, że wszystko tutaj jest tak dobrze znane i przewidywalne, całość irytuje. Dość niepozorny, niewątpliwie nakręcony w dobrej wierze film młodego reżysera pokazuje jak w soczewce marazm kina, którego społeczne zaangażowanie jest cechą gatunkową, serią skonwencjonalizowanych znaków do użytku we współczesnych obiegach produkcji filmowej i dystrybucji.

Ertan wyszedł z więzienia po dziesięciu latach odsiadki za zabójstwo. Lata spędzone w celi zmieniły go – nie chce powrotu do dawnego życia, zaczyna nowe z postanowieniem naprostowania swoich ścieżek. Przede wszystkim chciałby być blisko Mikaila – syna, który urodził się na krótko przed odsiadką. Nie będzie to łatwe, bo matka chłopca nie chce znać dawnego partnera. Ertan najmuje się więc jako pracownik remontowy w ośrodku dla młodzieży, do którego przychodzi jego syn, przynajmniej w ten sposób może go poznać.

Mikail rzucił szkołę. Dorabia jako diler narkotykowy, zdobyte pieniądze wkłada nocą matce do portfela. Ma jeszcze jedno marzenie, dla którego gotów jest popaść w długi u dostawcy. Nagrywa hip-hopowe demo, które chce zaprezentować swojemu idolowi. Dostęp do gwiazdy kosztuje i Mikail popada w coraz większe kłopoty. Na razie nie wie, że całkiem blisko jest ktoś, kto zrobi wiele, żeby go z tych kłopotów wyciągnąć.

Historia z miejsca wydaje się znana: zarówno motyw nowego życia po odsiadce, jak i młodych z getta, rozbitej rodziny i bezwzględnych gangsterów (obowiązkowo również imigrantów – Turków lub Gruzinów) – wszystko to można było w podobnych filmach przerabiać od lat dziewięćdziesiątych. W efekcie, nie sposób tego typu historii sprzedawać jako kina społecznego: są zbyt typowe, podobnie jak zbyt znane są mądrości serwowane nam z ekranu. Kino społeczne buduje swoją siłę albo na wiedzy (eksploracji mało znanych tematów), albo na sprawnie wytwarzanym poczuciu autentyczności. Obie te rzeczy są niemożliwe, kiedy poruszamy się w świecie klisz. O tym, że trudno rozpocząć nowe życie po odsiadce, wiadomo w kinie niemal od zawsze. Że sprzedawanie narkotyków to ślepy zaułek, a marzenia o byciu gwiazdą są mirażem, jest banalne wręcz boleśnie.

Nie znaczy to, że nie są to nadal dobre tematy. Kino żywi się typowością, a na znanych tematach i motywach można budować fascynujące filmy. Pod warunkiem, że jest się świadomym konwencjonalności i albo próbuje się ją przełamać, albo wykorzystać jako znaki. W filmie Umuta Daga brak jednego i drugiego: jego film ma być surowy, ale brak mu siły i autentyczności (jaką miała „Nienawiść” Matthieu Kassovitza, „Złodziejaszek” Erika Zonki czy „Klasa” Laurenta Canteta), mówi znane prawdy, ale nie w sposób, który uczyniłby je na powrót interesującymi (jak to było w przypadku „Gomorry” czy „Reality” Matteo Garrone). Nieszczerze wypadają sceny z młodymi (gangiem Mikaila), naiwnie – sceny z dobrymi pracownikami społecznymi: kierowniczką ośrodka dla młodzieży, obowiązkowo byłą ćpunką, która pewnego dnia postanowiła zmienić świat, czy zatroskanym kuratorem, powtarzającym Ertanowi tuzin razy, że powinien trzymać się dobrej drogi.

Zdarzają się w „Pęknięciach...” sceny, w których udaje się twórcom dotknąć czegoś interesującego i które potwierdzają, że dzięki jakiejś decyzji, skierowaniu opowieści w jedną lub drugą stronę dałoby się z tego filmu uczynić ciekawe doświadczenie. Z całej historii chyba najlepiej wypada jej romantyczna część, relacja Ertana z dawnym wspólnikiem, Kemalem. Kiedy nie ma się gdzie podziać, niedawny więzień trafia do obskurnego, zawalonego pudłami z podejrzaną elektroniką mieszkania byłego wspólnika. Ten jest w Ertana nadal zapatrzony, widzi w nim kogoś, z kim dziesięć lat temu spędzał najlepsze chwile swojego życia. Nawet wtedy, gdy w przypływie wściekłości i frustracji Ertan spierze go na kwaśne jabłko, Kemal nie przestaje powtarzać, że zrobi dla niego wszystko. Bezinteresowna miłość nie jest tym typem relacji, którego można się spodziewać między gangsterami, i choćby dlatego ów zaskakujący wątek bardziej wzrusza niż wzięte razem wszystkie sceny, w których Ertan klaruje synowi, jak okropnym miejscem jest więzienie.

Drugi dobry moment to melodramatyczny z ducha finał opowieści, w którym widzowie dowiedzą się, czy Mikail zaakceptuje na powrót Ertana jako swojego ojca. Bo naprawdę najważniejsza jest tutaj historia rodzinna, relacja między ojcem a synem. Cały kostium dramatu społecznego, włącznie z roztrzęsioną kamerą i irytująco długimi scenami, kiedy ten lub ów bohater milcząco pali papierosa na tle pomalowanych sprayem ścian, sprawia wrażenie balastu, czegoś, co miało tę historię usprawiedliwić, pomóc sprzedać jako coś ważnego, godnego obiegu artystycznego.

Jednak ostatecznie ten właśnie kostium społecznej słuszności jest w „Pęknięciach...” najbardziej fałszywy. Do kogo w końcu twórcy filmu kierują swoje pouczenia? Na pewno nie do Mikailów Europy, sprzedających narkotyki i marzących o wielkiej karierze, tych bowiem zniechęci już pierwsze piętnaście minut „Pęknięć w betonie”. Odpowiedź na pytanie o adresata może być więc albo cyniczna, albo demaskatorska. Wedle wersji cynicznej adresatem słuszności są ci, którym projekt trzeba sprzedać jako godny finansowania. Wedle wersji demaskatorskiej, są nimi ci wszyscy, którzy potrzebują się upewnić, że o życiu wiedzą lepiej (zapewne wielu z nich odwiedza festiwale filmowe). Być może obie te publiczności europejski reżyser musi jakoś zadowolić, ale nie warto chyba poświęcać im całego filmu. Oby Umut Dag przekonał się o tym, zanim zabierze się za następny projekt."


Krzysztof Świrek, Pęknięcia w betonie, „Kino" 2014, nr 12, s. 76-77