Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 stycznia 2012

Midnight Movies

Krótko przed świętami ukazał się na Dwutygodniku mój tekst o tłumaczonej przez Michała Oleszczyka książce Jonathana Rosenbauma i J. Hobermana Midnight Movies. Rzecz dotyczy fenomenu "seansów o północy" - nocnych pokazów filmów, które, choć najczęściej są bez szans w typowym obiegu kinowym, przyciągają grupę oddanych widzów na powtarzane seanse odbywające się długo po zmroku. 




W książce wiele o najważniejszych filmach "nurtu" - Rocky Horror Picture Show, Głowie do wycierania czy El Topo - są to szczegółowe, często przenikliwe analizy. Na drugim biegunie tej zajmującej książki są ogólne rozważania o fenomenie filmowego kultu, kontrkulturze, publiczności filmowej... Jeśli Czytelnicy jeszcze nie zaglądali do książki, warto jej lekturą otworzyć nowy rok: gwarantowana inspiracja w myśleniu o kinie na długi czas.




Jednym z dość oczywistych efektów lektury jest oczywiście próba własnego uchwycenia zjawiska filmów o północy: jedną z ważniejszych kwestii w książce jest rozstrzygniecie: co decyduje o kultowym statusie filmu? Pytanie, na które żaden szanujący swoje zajęcie krytyk nie odpowie ostatecznie. Dzięki Midnight Movies można jednak wyrobić sobie pewien pogląd i intuicje dotyczące kultowości. 

Weźmy jednego z jej głównych bohaterów - Johna Watersa. Jeśli na listę kultowych trafiła większość jego wczesnych prac, np. Różowe Flamingi czy Desperate Living, to wedle tej samej serii podobnego sukcesu nie mógł odnotować późniejszy Beksa z Johnnym Deppem. Dzięki wydaniu na dvd możemy sami sprawdzić dlaczego: niby wszystko jest w tym filmie na swoim miejscu: nostalgiczne spojrzenie na młodzieżowe subkultury, portret idealizowanej epoki wczesnych lat 60., kiedy linie podziału między zbuntowaną młodzieżą a "normalną większością" były oczywiste (dzisiaj, w czasach "hedonistycznego nad-ja", jak powiedziałby filozof z Ljubljany, sprawa nie jest tak prosta), jest wykorzystanie muzyki z epoki w odpowiednich dawkach. Wreszcie jest rozbrajająca cecha głównego bohatera, lidera młodocianego gangu: w chwilach silnych wzruszeń, na jego policzku pojawia się jedna, ale za to krystalicznie czysta łza. 



Dlaczego film nie miałby szansy na kultowość, o której piszą amerykańscy krytycy? Wedle celnych słów Hobermana Waters przeszedł od "filmów wcielających nastoletni bunt do filmów traktujących ten bunt po prostu jako temat". Brakuje więc Beksie przede wszystkim drapieżności, występowania poza granicę głównonurtowego idiomu, brakuje ryzyka cechującego wszelkie filmy nurtu.  Że owo ryzyko, związane zawsze z estetyczną i moralną prowokacją, często było jedynie pozorne, że opierało się w gruncie rzeczy na strzelaniu do jednej bramki, że obraz wyśmiewanych na ekranie "mieszczańskich wartości" nie grzeszył często przenikliwością - to dla autorów Midnight Movies jest oczywiste. Pozostaje jednak faktem, że w przypadku pewnych filmów możemy wyczuć, w którym momencie przekraczają granicę, poza którą tracą wszelki potencjał otwierania nowych drzwi. Beksa wydaje się filmem, który dobrze ukazuje chwilę, kiedy subkultury przestają być źródłem kulturowego oporu i stają się częścią zwykłych zasobów kultury masowej; konstatacja banalna, ale prowokująca do pytania, które już tak banalne, w moim przekonaniu, nie jest: co - jakie kulturowe zjawiska i postawy - zajmuje ich miejsce? 


(źródła grafiki: michaloleszczyk.blog.onet.pl, wikipedia.org)

niedziela, 4 września 2011

O Królikiewiczu

Na stronie dwutygodnika można przeczytać moją recenzję książki Królikiewicz. Pracuję dla przyszłości. Książka jest zapisanym na trzystu sześćdziesięciu stronach wywiadem z Grzegorzem Królikiewiczem, autorem m.in. Na wylot, Zabicia ciotki i Przypadku Pekosińskiego (pierwsze dwa z wymienionych ukazały się niedawno na dvd w serii wydawniczej Arcydzieła Polskiego Kina).


Wywiad wydaje się dobrym wstępem do twórczości reżysera. A jest Królikiewicz jednym z reżyserów, którzy przed swoim kinem stawiają wielkie wymagania. Daleko mu do pokory Hitchcocka, który sam siebie nazywał rzemieślnikiem - Królikiewicz chce opowiadać o sprawach najważniejszych, i w wydanej niedawno książce daje temu bezpośredni wyraz.


Spośród filmów Królikiewicza tym, który, według mnie, najlepiej wypełnia niełatwy program reżysera, jest Przypadek Pekosińskiego. Film w 1993 roku otrzymał Złote Lwy, co pokazuje, jak odważne werdykty zdarzały się w przeszłości tego festiwalu. 








Tytułowy bohater Przypadku... grany jest przez samego siebie. Film jest podróżą przez jego życie, od dzieciństwa w domu dziecka (matka Pekosińskiego zginęła w obozie), aż po spędzaną w zapomnieniu starość. Pekosiński przez całe życie poszukuje jakiejkolwiek informacji o swojej matce; nie zna swojego imienia ani nazwiska (to, które ma w dowodzie, jest skrótem od nazwy Polskiego Komitetu Opieki Społecznej).


Królikiewicz wyjaśnia w książkowym wywiadzie, że w swoich narracjach historycznych poszukuje zawsze postaci, wydarzenia, jakiegoś punktu, w którym ujawnia się sprzeczność. Nie chodzi więc ani o "przypadek typowy", ani "wydarzenie najważniejsze", ale o punkt trudności i komplikacji, zmuszający do przemyślenia i przewartościowania tego, co już wiemy. Postać Pekosińskiego jest takim właśnie "problemem", o który może potknąć się konwencjonalna narracja o powojennej historii Polski. W tle życiorysu, który Pekosiński opowiada przy partii szachów reporterowi, rozgrywa się przecież prawdziwy historyczny dramat: zmieniającej się władzy, walki o dusze między partią i kościołem katolickim, wreszcie - nędzy i izolacji osób "niepotrzebnych". Niby wszystko już wiemy: stalinizm jest tu wściekle ideologiczny, moczaryzm - groteskowy, kapitalizm prymitywny. Ale jak ciekawie całą tę historię zobaczyć z perspektywy kogoś, kto nie ma gotowej perspektywy i spreparowanej zawczasu opowieści, w której od początku wszystko byłoby wiadomo. 


Pekosiński jest, dosłownie, znikąd i nigdzie nie pasuje. Partia chce się nim chwalić jako uratowaną ofiarą hitlerowskiego barbarzyństwa; ale po chwili "Pekos" jest już tylko problemem, który trzeba gdzieś "upchnąć"; Kościół żąda od Pekosińskiego wierności, ale jego chęć wstąpienia do seminarium spotyka się z odmową. Wreszcie i w kapitalizmie Pekosiński zdaje się przez chwilę do czegoś przydawać: kiedy jego dawny wychowawca, teraz - odnoszący sukcesy biznesmen, chce ożenić mężczyznę ze swoja żoną, by ukryć przynajmniej część dochodów... Pekosiński odpowie: "nie chcę cie znać", a na pożegnanie od dawnego opiekuna otrzyma butelkę wódki.


Zostawiony przez wszystkich, Pekosiński prowadzi żywot człowieka marginesu. Rozczarowały go wszystkie potęgi: państwowe czy religijne, u których poszukiwał odpowiedzi na najważniejsze dla siebie pytanie. Ale za każdym razem, kiedy widzom może się zdawać, że "Pekos" nie ma już nic, Królikiewicz podkreśla istnienie jakiegoś źródła siły czy godności, które nie pozwala jego bohaterowi skapitulować przed światem. 


Obecność głównego bohatera nadaje Przypadkowi... intensywności, zagarniającej widza od pierwszych minut. I choć film Królikiewicza opowiada o wielkim cierpieniu, ostatecznie prowadzi do pewnego pokrzepienia. Historii "Pekosa" nie opowiada reżyser z perspektywy poczucia krzywdy, ale z naciskiem na wewnętrzną suwerenność, którą zachować mogą także ci, którym wszystko odebrano.


(fotografię bohatera filmu cytuję z: www.100latpolskiegofilmu.pl)