Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paul Thomas Anderson. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paul Thomas Anderson. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 sierpnia 2015

W RDC o Anderssonie i Andersonie





Tydzień temu w radiu RDC opowiadałem o kilku wartych uwagi filmach. Na początek - o zwycięzcy ubiegłorocznego festiwalu w Wenecji, najnowszym filmie Roya Anderssona. Długi tytuł - Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu - jest równie zagadkowy jak cały film. Obraz Anderssona to ciąg nieoczywistych metafor, które zamiast tematu przewodniego spaja surrealistyczne poczucie humoru, które zgodnie z tytułem niepozbawione jest refleksyjnych tonów.




Wadę ukrytą czyli Inherent Vice Paula Thomasa Andersona wydano niedawno na DVD. Dobrze, że można zobaczyć ten film chociaż w tej formie, skoro mowa o jednej z najciekawszych amerykańskich premier tego roku. Anderson zekranizował powieść Thomasa Pynchona i w procesie dołożył niemal obsesyjnych starań, żeby przełożyć książkę na język kina. Do główniej roli reżyser ponownie zatrudnił Joaquina Phoenix, gwiazdę świetnego Mistrza. Wada ukryta zaczyna się jak pastisz kina noir: mamy detektywa, femme fatale i skomplikowaną intrygę z wielkimi pieniędzmi w tle. I jak w najlepszych filmach noir, kolejne fabularne zdarzenia są pretekstem do myślenia o rozmaitych pułapkach społecznych relacji, w które wciągnięty jest główny bohater.  

Na koniec opowiadam o Andrzeju Żuławskim, który tydzień temu otrzymał nagrodę za reżyserię na festiwalu w Locarno. Twórca Opętania jak zwykle dużo ryzykuje - Kosmos to ekranizacja niezwykle złożonej i subtelnej powieści Witolda Gombrowicza. 

Całość niemal godzinnej rozmowy można znaleźć na stronie radia RDC.

niedziela, 16 grudnia 2012

Mistrz (2012)






Jutro (12 XII) po godzinie 14 w Tok FM będzie można posłuchać mojej rozmowy z Grzegorzem Chlastą na temat filmu Mistrz Paula Thomasa Andersona.

Przy okazji premiery Mistrza w "Dwutygodniku" ukazał się mój tekst o reżyserze ("Znane drogi Paula Thomasa Andersona", można przeczytać tutaj). Sylwetka reżysera jest ciekawa, jego filmy warte oglądania, ale dopiero ostatni jego film pokazuje możliwości Andersona.

Mistrz jest dla mnie filmem mijającego roku. Pokazuje wyjście z pewnego impasu, które od lat trapi kino. Z jednej strony mamy więc filmy wielce sprawne technicznie, ale ostatecznie błahe i puste – przykładem Prometeusz Scotta, film, o którym niewiele dobrego można powiedzieć. Z drugiej strony – kino wyrafinowane, ale karzące widza za to, że przyszedł do kina (patrz szereg zeszłorocznych premier, między innymi Alpy czy Poza szatanem – filmy bardzo ciekawe, ale stawiające widzom poprzeczkę wytrzymałości zbyt wysoko).

Film Andersona przypomina, że kino może pozostać popularne, to znaczy oparte na przyjemności, generowanej przez opowieść, w której odnajdujemy miejsce dla identyfikacji; ale z drugiej strony - to samo popularne kino nie musi powtarzać banałów. Środki, po które sięga Anderson, osadzone są w historycznym głównym nurcie kina. Zarazem jednak Mistrz stawia właściwe pytania i udziela na nie niejednoznacznych odpowiedzi.

Najważniejsze pytanie, wokół którego rozgrywa się film, zostało w nim wprost sformułowane – "czy można żyć bez mistrza?" Siła tego pytania nie bierze się stąd, że nikt wcześniej go nie stawiał. Ale Anderson stawia je właściwie, dobrze je przygotowuje: pokazując bohatera (w tej roli Joaquin Phoenix), który kolejno próbuje zamaskować się w normalności, później buntuje się w sposób samobójczy. Kiedy poddaje się władzy charyzmatycznego przywódcy sekty (Philip Seymour Hoffman), również nie odnajduje ukojenia. 

O dziwo, to dość ogólnie brzmiące pytanie dzisiaj wydaje się szczególnie aktualne. Nie dlatego, że pewne pytania są aktualne zawsze – choć to pewnie także. Trudno byłoby w kilku słowach odpowiedzieć na pytanie o przyczyny tej aktualności, ale im więcej myślę o tym filmie, tym owo poczucie aktualności staje się silniejsze.



Fot. materiały prasowe dystrybutora.