czwartek, 31 stycznia 2013

Duch króla Leopolda (2006)








Dokument Duch króla Leopolda (2006, reż Pippa Scott, Oreet Rees) to niespełna dwugodzinna adaptacja książki Adama Hochschilda pod tym samym tytułem, której tłumaczenie pojawiło się w polskich księgarniach niemal rok temu. Słowo adaptacja oczywiście nie jest precyzyjne, chodzi raczej o skrót, główne tezy, najważniejszy nurt narracji – w filmie tego formatu, nawet dwugodzinnym, muszą zniknąć szczegóły.

Pozostaje wystarczająco dużo: widz otrzymuje przegląd historii Konga, na której zaciążyły kolonialne początki, a w szczególności rabunkowa i zbrodnicza polityka tytułowego króla. Kolonialne praktyki trwały nieprzerwanie aż do otwierającej się w końcu lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku szansy na zmianę sytuacji, związanej z polityczną karierą Patrice'a Lumumby.

Pierwszy premier Konga był zwolennikiem niepodległości i utrzymania jedności kraju; ostro przypominał przedstawicielom Zachodu o doznanych przez Kongijczyków krzywdach i chciał prowadzić niezależną politykę. Obawiające się utraty wpływów w regionie rządy Belgii i USA wsparły zamach stanu, aresztowanie i egzekucję Lumumby. 

To tylko wycinek opowiadanej w filmie historii, do której rekonstrukcji nie czuję się zresztą powołany. Ale zatrzymuję się nad nim, bo są z nim związane obrazy, dzięki którym ów dość konwencjonalny dokument  (materiały archiwalne, komentarz z offu plus krótkie wypowiedzi do kamery szeregu ekspertów) poprzez prostą naoczność uzyskuje wielką perswazyjną siłę. 

Kilkanaście sekund archiwalnego materiału pokazuje Lumumbę już po odsunięciu od władzy przez wojskowy zamach stanu. Premier Konga jest wyprowadzany przez uzbrojonych żołnierzy. W innym ujęciu żołnierze wiążą wykręcone do tyłu ręce, za włosy podnosząc twarz Lumumby do światła – i do kamery. 

Pewnie dla niejednego widza ten obraz mógłby być pierwszym, który po projekcji filmu można przywołać z pamięci. Obrazy przemocy są uporczywe, powracają; przekonują w jednej chwili. Przy całym niebezpieczeństwie związanym z ich siłą mają jedną wielką zaletę – dzięki mocnym, skrótowym środkom przywołują grozę historii, której wyważona narracja historyczna nigdy nie przekaże.

Duch króla Leopolda opowiada o trudnych do wyobrażenia wydarzeniach – zbrodniczych praktykach kolonialnych, przeciągających się wojnach, o milionach ofiar.  Kilka razy w przeciągu projekcji choćby kilka z tych ofiar zyskuje własną twarz i imię poprzez kilkusekundowe prezentacje paru portretowych fotografii. Pełnią one podobną rolę, jak wspomniana wyżej archiwalna sekwencja – są sugestywnym skrótem i zarazem pozostawiają swoje własne "rozwinięcie" w głowach widzów.


(Fotografia ze zbiorów Internationaal Instituut voor Sociale Geschiedenis (IISG), Amsterdam.)