środa, 14 grudnia 2016

Dzieciństwo wodza, zaległości i zapowiedź





Poniżej recenzja Dzieciństwa wodza ze strony miesięcznika Kino. Ten post to odrobienie zaległości z listopadowej premiery, ale zarazem zapowiedź listy najważniejszych (i najciekawszych) filmów 2016 roku, którą opublikuję w Kinie (a niedługo potem na blogu).


Debiut reżyserski aktora Brady’ego Corbeta to fascynująca i niejednoznaczna zmyślona biografia. Bohaterem jest dziesięcioletni chłopiec, Prescott, który wyraźnie zapowiada się na kogoś: władczego, egocentrycznego, demonicznego w swojej woli panowania nad innymi. Film reklamowany jest jako opowieść o „genezie faszyzmu” i być może tak właśnie należy go odczytać – pod warunkiem, że rozumiemy genezę jako złożone impulsy, gdzieś na przecięciu wielkiej polityki i historii intymnej poszczególnych osób.

„Dzieciństwo wodza” można uznać za ciekawą odpowiedź na „Białą wstążkę”. Film Hanekego, opowiadający o dzieciach, które odpowiadają na opresję i przemoc tradycyjnych układów społecznych przemocą własną, traktowano również jako film o źródłach totalitarnego (w domyśle: nazistowskiego) społeczeństwa. Film okrzyknięto arcydziełem i, rzeczywiście, był zrealizowany perfekcyjnie.

Mógł jednak drażnić pompatyczny i profesorski ton, którego Haneke używał, żeby przedstawić w gruncie rzeczy dość banalne równanie, sprowadzające się do mechanicznego modelu „akcja – reakcja”. Wedle tego równania przemoc ze strony represyjnych rodziców prowadzi do poczucia krzywdy i frustracji, a w końcu do żądzy rewanżu; skumulowana przez lata agresja szuka ujścia i znajduje je w aktach okrucieństwa wobec przypadkowo wybranych ofiar.

Już sama prostota tego rozwiązania wydaje się podejrzana, a wyjaśnienie szybko okazuje się pozorne; przecież wiadomo, że niemal każde dziecko jest karcone. I nawet jeśli nie jest bezpośrednio krzywdzone (w jakimkolwiek sensie tego słowa), to tak się czuje. Nie każde zranione uczucie czyni z nas jednak materiał na zaczadzonego przemocą faszystę. Odważyłbym się powiedzieć, że „Biała wstążka” podobała się tak bardzo nie dlatego, że fantastycznie wyjaśniała nazizm, ale raczej dlatego, że potwierdzała obiegowe mądrości na temat wychowywania dzieci.

Szczęśliwie sytuacja w „Dzieciństwie wodza” nie jest tak prosta. Rodzice mają z Prescottem nie lada problem – chłopak zaznacza swoją odrębność i nie przebiera w środkach. W pierwszych scenach filmu pojawia się jako anioł w parafialnych jasełkach. Po chwili – z ukrycia rzuca kamieniami w ludzi wychodzących z kościoła, a po tym wyczynie napięcie już tylko rośnie. Dziecko nie chce się pokajać, domaga się uznania swojego prawa do przemocy, pragnie wyznaczać granice i samo ustalać, co jest właściwe.

Wybuchy złości są jakoś ugruntowane w jego doświadczeniach – przede wszystkim w impulsach seksualnych, tłumionych przez dorosłych – ale nie są z pewnością jedynie reakcją na postępowanie innych. Można powiedzieć, że dzieciństwo Prescotta, nawet jeśli nie jest szczęśliwe (co to miałoby w ogóle znaczyć?), nie staje się bynajmniej koszmarem przemocy. Ojciec chłopca próbuje dominować nad żoną, wobec dziecka zachowuje się dość oschle, w domu przebywa rzadko z powodu ważnej pracy, którą wykonuje (jest doradcą w amerykańskiej misji, negocjującej warunki pokoju wersalskiego).

Matka Prescotta czuje się nieszczęśliwa, jednak w sposób, chciałoby się rzec, typowy dla kobiety o ówczesnej pozycji społecznej. Ponadprzeciętnie wykształcona, miała własne plany, ale wybrała bezpieczne życie u boku bogatego i ustosunkowanego mężczyzny, który był dość zdeterminowany, żeby doprowadzić ją przed ołtarz. Stosunki między małżonkami są poprawne, chociaż czuć grożący związkowi kryzys, który może nastąpić, kiedy tama pozorów pęknie.

Prescott znajduje się w pułapce sprzecznych sygnałów. Rodzice powinni się przecież kochać, ale najwyraźniej się nie kochają. Pozycja społeczna ojca jest wysoka, ale nie na tyle, żeby nie musiał znosić upokorzeń ze strony współpracowników. Wielka Wojna się skończyła, ale ten koniec nie przynosi wielkiej radości. Prescott, bystry i niezależny, po omacku nawiguje wśród tych impulsów. Dobrym symbolem są jego długie włosy, które sprawiają, że nieznajomi często zwracają się do niego jak do dziewczynki. Chłopak odreagowuje to przy pierwszej nadarzającej się okazji paradując przy gościach nago, lecz włosy pozostają na swoim miejscu. Matka nie chce mu ich ściąć.

Cały ten mieszczański balet nie miałby właściwego dopełnienia, gdyby do rodzinnej posiadłości nie docierały echa historii. Docierają na różne sposoby: w rozmowach ojca z przyjacielem rodziny, młodym dziennikarzem, w odpryskach debat, prowadzonych przy negocjacyjnych stołach, wreszcie podczas przyjęcia, które ojciec Prescotta wydaje na cześć dyplomatów.

To, co słyszą widzowie, jest niepokojące – tym bardziej, że znają finał. Osoby, które potrafią przewidywać kilka ruchów do przodu – jak młody ekonomista rozumiejący, że warunki trwałego pokoju nie powinny rzucać Niemiec na kolana – zostają szybko uciszone. Dziwny koniec wojny – ni to sukces, ni porażka – współgra ze splątaniem rodzinnych relacji, a całość układa się w obraz zagubienia, z którego nie może wyniknąć nic dobrego.

Styl „Dzieciństwa wodza” także miesza różne rejestry, znane z historii kina: pompatyczny (w najlepszym guście), złowrogi ton „Zmierzchu bogów” Viscontiego, zimne, precyzyjne obrazy z życia rodzinnego, wreszcie wplecione tu i ówdzie fragmentaryczne sceny z francuskiej prowincji utrzymane w stylu realizmu poetyckiego. Te rozmaite stylistyczne formaty wyraźnie osadzają „Dzieciństwo wodza” w tradycji europejskiego kina, ale nie ułatwiają zrozumienia opowiadanej historii.

Bo też realizatorzy „Dzieciństwa...” nie dają wyjaśnienia żadnej zagadki. Raczej tę zagadkę zarysowują, pokazują różne możliwości i tropy, a następnie się wycofują; w centrum fabuły pozostawiają lukę, nie oferują przesłania, które mogłoby wszystko uładzić i uprościć. Tym bardziej sugestywna staje się całość, jakby zatrzymana w pół kroku przed powiedzeniem czegoś decydującego.


Źródło: "Kino", 2016 nr 11.