piątek, 19 września 2014

Historia miłosna zamiast... o Mieście 44


Od dziś na ekranach film Miasto 44 Jana Komasy. Recenzję z tego filmu napisałem dla miesięcznika "Kino":

 Miasto 44


Paradygmat filmowej opowieści o Powstaniu wyznaczył, rzecz jasna, „Kanał” Andrzeja Wajdy. Film wzorcowy, jeśli chodzi o precyzję narracji i siłę wyrazu, zniewalający widza przez nastrój fatalizmu, pokazujący przekleństwo ciążące nad miastem. Film Wajdy nie opowiadał wyłącznie historii, oferował także drogę rozumienia tamtych wydarzeń, wpisywał w opowieść własną historiozofię. Filmowiec, który chciałby opowiedzieć o Powstaniu dzisiaj, musi pamiętać o wyzwaniu pozostawionym przez film Wajdy i pytać siebie, czy potrafi do wspólnego rozumienia Powstania dodać coś więcej? Czy stać go na stworzenie wizji otwierającej publiczności dostęp do jakiejś warstwy tamtych wydarzeń, którą może i przeczuwali, ale którą będą wreszcie mogli zobaczyć na ekranie?





„Miasto 44” nie może spełnić tego zadania, ponieważ nie jest filmem o Powstaniu, ale historią miłosną rozgrywającą się w czasie Powstania. Uwaga twórców skupia się na postaciach trójkąta, Stefanie, Kamie i Alicji. Rozwijające się między nimi zależności uczuciowe mają dostarczyć filmowi podstawy dramaturgicznej. W konsekwencji brak tu narracyjnego miejsca i oddechu na wizję Powstania. Brakuje choćby wystarczającej liczby dobrze zarysowanych postaci, by stworzyć jakąś wersję zbiorowego bohatera: a bez zbiorowego portretu nie da się opowiedzieć o zagładzie wielkiego miasta. Wybór wątku miłosnego jako ramy narracyjnej to oczywiście także ruch wyraźnie zbliżający film Komasy do wzorców hollywoodzkich, a oddalający od ścieżek otwartych przez Andrzeja Munka czy Miklósa Jancsó – raczej w stronę typowości gatunkowej niż refleksji.

Stefan (Józef Pawłowski) jest młodym warszawiakiem, mieszkającym z matką i młodszym bratem. Ojciec, oficer, nie wrócił z wojny, dlatego Stefan musiał obiecać matce, że będzie się trzymał z dala od konspiracji. Próbuje więc prowadzić pod okupacją normalne życie, ale wyrzucony z pracy, by znaleźć nowe zajęcie, zdobyć papiery i uchronić się przed ryzykiem łapanki, wchodzi w środowisko młodych AK-owców. Nowi znajomi imponują mu, w podziemiu działa zakochana w nim Kama (Anna Próchniak) i urokliwa Alicja (Zofia Wichłacz). Niemal w przeddzień Powstania Stefan składa przysięgę i pierwszy raz strzela z pistoletu.

Przychodzi 1 sierpnia, Stefan wyrusza na zbiórkę. Dominuje nastrój ekscytacji, powszechne jest przekonanie, że zryw musi skończyć się sukcesem. Po chwili jednak padają pierwsze trupy, do Niemców przychodzą posiłki i zaczyna się nie tylko miejska bitwa, ale też masakra ludności cywilnej. Stefan widzi, jak giną jego najbliżsi, sam otępiały z żałości i ranny, umarłby szybko, gdyby nie opiekująca się nim Alicja. Dziewczyna walczy o ich przetrwanie pewna, że przeżycie jest najważniejsze. Jednak Stefan pragnie też zemsty, przetrwanie mu nie wystarczy.

Komasa miał co najmniej kilka wyrazistych pomysłów, jak przeprowadzić opowieść. Po pierwsze na bohatera historii autor scenariusza nie wybrał rasowego żołnierza, ale kogoś, kto do walki dostał się przypadkiem. W postaci Stefana wygrywane są raczej uczucia niż motywacje do działania. Kolejne dominanty: miłość do rodziny, fascynacja Alicją i podniecenie walką, wreszcie ból i chęć zemsty mają wprowadzać widzów w następujące po sobie tonacje historii. Równocześnie jednak Stefan do końca pozostaje kimś na kształt amanta z młodzieżowego filmu: nie jest ani żołnierzem, ani ofiarą, ani świadkiem. Ma się czasem wrażenie, że Stefan i Alicja byliby tak samo zagubieni w każdych okolicznościach i w każdym mieście: ciąży tu konwencja filmowych opowieści o pierwszej miłości, a „Miasto 44” od niej zaczyna i na niej zdaje się polegać.

Wyraźne są też w „Mieście...” próby ożywienia języka epiki historycznej przez wizualno-dźwiękowe atrakcje. Są to sekwencje w rytmie muzyki elektronicznej, ze zwolnionym tempem i obrazem podkręconym przez efekty cyfrowe. Dobrze, że twórcy wystrzegają się patosu, że dają sobie prawo do odwagi stylistycznej. Problem w tym, że nie są dość konsekwentni. W efekcie wyraziste fragmenty nie wpisują się w resztę filmu i przypominają ciało obce – raczej zaskakują widza niż dopełniają zastosowane środki.

Razi też nadmiar, który nie broni się jako strategia całościowa, ale wygląda na błąd stylu. Jest tak choćby z końcem krótkiej sekwencji rozgrywającej się w kanałach: seria monochromatycznych ujęć z zastosowaniem efektów jak z filmu grozy przypomina raczej etiudę zdolnego studenta niż część „dorosłego” filmu. Coś, co uchodziło w młodzieńczym z ducha i sensacyjnym w treści debiucie Komasy, „Sali samobójców”, w „Mieście...” irytuje jako brak wyczucia. Mniej środków daje niekiedy silniejszy efekt.

Jedno się twórcom filmu w pełni udało: przypomnieli, że Powstanie jest nie tylko wielkim tematem politycznym, jest też tematem czysto filmowym. Piękne miasto, obracające się w ruinę, gorączkowy rytm walki w wąskich uliczkach, klaustrofobiczne kanały i koszmar piwnic, w których ukrywają się cywile: wszystkie te motywy wybrzmiewają w „Mieście...” choćby na chwilę. To jednak tylko fragmenty, które zamknięto w ramach historii gatunkowej. Dość wyraziste, by zapamiętać je po projekcji, za mało istotne jednak, by widz miał poczucie, że „Miasto 44” jest czymś więcej niż jeszcze jedną historią miłosnej inicjacji.


Tekst: Kino, 2014 nr 9.
Plakat: miasto44.pl



poniedziałek, 1 września 2014

Wenecja - The Look of Silence






W tegorocznym weneckim konkursie można zobaczyć najnowszy film Joshuy Oppenheimera The Look of Silence. Reżyser ponownie opowiada o indonezyjskim ludobójstwie, które pochłonęło co najmniej milion ofiar (dokładna liczba nie jest znana). Poprzedni dokument, Scena zbrodni, był jednym z najważniejszych wydarzeń międzynarodowych festiwali, trafił też do polskiej dystrybucji (pisałem o nim dla „Kina”). Oppenheimer kierował swoją kamerę na morderców, którzy w latach sześćdziesiątych tworzyli rdzeń szwadronów śmierci. Film koncentrował się na rekonstrukcji tego co można nazwać nie-pamięcią tamtych wydarzeń w indonezyjskim społeczeństwie, sytuacją, w której pamięć o masakrze jest wciąż obecna jako groźba, ale nieobecna jako narzędzie żałoby czy pojednania.

The Look of Silence jest w dużej mierze kontynuacją tamtego filmu. Znów podejmuje temat ludobójstwa, ale w inny sposób. Bohaterem filmu jest czterdziestoletni mężczyzna, który próbuje dojść do prawdy o śmierci swojego brata. Od matki wie, że brat został zamordowany, i że mordercy są znanymi i szanowanymi ludźmi lokalnej społeczności. Ale sama znajomość okoliczności nie wystarcza, dlatego mężczyzna próbuje skonfrontować dawnych morderców ze swoim cierpieniem. Oficjalnej wersji – o konieczności walki z komunistycznym sabotażem – przeciwstawia własną, o cierpieniu ludzi, którzy nigdy nie doczekali się choćby symbolicznego zadośćuczynienia za swoje krzywdy.

Najnowszy film Oppenheimera potwierdza słowa, którymi reżyser uzasadniał taki a nie inny kształt Sceny zbrodni. Film o mordercach było nakręcić łatwiej, niż film o ofiarach. „Gangsterzy” (tak nazywają się członkowie szwadronów śmierci) lubią prezentować swoją pewność siebie, czują, że to im historia przyznała rację. Ofiary są nadal zastraszone; o masakrze wolą nie pamiętać. Jednymi z najbardziej wstrząsających scen The Look of Silence są te, w których widzowie mogą obserwować mechanizm tego zastraszenia: ilekroć bohater filmu mówi o swoim cierpieniu i etycznym zadośćuczynieniu za masakrę, staje się podejrzany, oskarża się go o „szuka kłopotów”, mieszanie się do polityki. Jeden z dawnych morderców odtwarza propagandową kliszę, zawierającą nieukrywaną groźbę: „najbardziej niebezpieczni to nie jawni, ale ukryci komuniści. Może to, co robisz teraz jest komunistycznym sabotażem, chociaż nawet o tym nie wiesz?”


Nowy film Oppenheimera jest dużo prostszy formalnie: ma bohatera, z którym może utożsamić się publiczność; brak w nim elementów groteski, które dopełniały portrety morderców w Scenie zbrodni. Opowieść nie traci przez to siły wyrazu, ale znakomicie funkcjonuje jako dopełnienie poprzedniego filmu: kiedy poprzedni był analizą zbiorowego szaleństwa, ten jest próbą naszkicowania dróg wyjścia – bohater filmu gotów jest zaryzykować swoje życie, żeby znaleźć wyjście z impasu zatruwającego dusze jego i innych ofiar. Dlatego rozmawia z mordercami i ich dziećmi, dlatego sprowadza ocalałego z masakry mężczyznę do domu swojej matki. Dlatego przed dawnymi oprawcami odsłania swoje cierpienie – domagając się, by uznali swoją winę.