Tekst o filmie Michałkowa ukazał się w styczniowym numerze "Kina". Pomyślałem, że warto go przypomnieć, bo jego wymowa po tych kilku miesiącach wydaje się jaśniejsza i jeszcze bardziej aktualna. Poniżej zamieszczam wersję rozszerzoną tekstu; krótsza w miesięczniku i na jego stronie internetowej.
W 2010
roku, szesnaście lat po wielkim sukcesie Spalonych słońcem,
na ekrany rosyjskich kin weszła kontynuacja tamtego filmu –
Spaleni słońcem 2: Wygnanie. Dwuipółgodzinny fresk
wojenny, podobno najdroższy film w historii rosyjskiej
kinematografii (z budżetem około pięćdziesięciu pięciu milionów
dolarów), krytykowano za fabularną niespójność, historyczne
nieścisłości i wreszcie – za zaprzeczenie duchowi pierwszej
części. Kontynuacja części drugiej, z podtytułem Cytadela,
również rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej, trwa dwie
i pół godziny i z filmem z 1994 roku wiąże się raczej przez
zaprzeczenia niż nawiązania. Dobitnie też pokazuje, że krytycy
narzekający na brak historycznej i narracyjnej precyzji popełnili
podstawowy błąd: zadali filmowi Michałkowa niewłaściwe pytania.
Spaleni
słońcem opowiada o czasach i mechanizmach wielkiej czystki.
Jest rok 1936. Szczęśliwe życie rodzinne kombryga Siergieja Kotowa
(sam Michałkow), bohatera wojny domowej, zakłóca niespodziewana
wizyta. Dmitrij Arsentiew dawno temu był blisko związany z Marusią,
żoną Kotowa, i jej rodziną. W czasie wojny domowej został
zmuszony do wyjazdu, a Kotow niejako wszedł na jego miejsce i
podporządkował życie całej rodziny własnemu autorytetowi.
Dmitrij przyjechał jednak nie tylko po to, żeby o sobie
przypomnieć: pracuje dla NKWD, a Kotow ma zostać aresztowany.
Wypełniając swoją rolę, Arsentiew wywiera zemstę na potężnym
rywalu, a zarazem po raz kolejny przeżywa rozstanie z dawnym życiem,
które przyjechał ostatecznie zniszczyć.
Film
Michałkowa był wielkim sukcesem i pewnie jednym z ważniejszych
rozliczeń z okresem stalinowskim. Nie z rewolucją samą, ale z jej
„wypaczeniami”. Kotow miał swój udział w krwawych dziejach
wojny domowej, ale to dobry, szlachetny człowiek. Nawet Dmitrij,
choć z wypełniania swojej roli czerpie perwersyjną przyjemność,
wydaje się raczej złamany przez okoliczności, niż zły. Kiedy
Kotow jedzie samochodem wywożącym go do Moskwy, nad krajobrazem
góruje unoszony balonem gigantyczny portret Stalina: obraz
absurdalności, ale i potęgi mechanizmu zbiorowego terroru (nawiasem
mówiąc: przywodzący na myśl wizualną metaforę z Rąk do
góry Jerzego Skolimowskiego). Co najważniejsze w obecnym
kontekście: był to film domknięty w sensie narracyjnym, z finałem,
którego siła polegała właśnie na nieuchronności takiego, a nie
innego zakończenia: jakby mało było przywiązanego do balona
proporca, pokazującego, że nikt przez Stalinem nie ucieknie, z
napisów końcowych widzowie dowiadywali się, że Kotow został
rozstrzelany, a jego żona i córka zginęły w obozie dla rodzin
wrogów ludu.
Jeśli
więc w Spalonych słońcem 2 pojawiają się wszyscy
bohaterowie: Kotow na Syberii, jego córka w obozie dla pionierów, a
żona u boku Dmitrija (który, nadmieńmy, pod koniec pierwszej
części popełnił samobójstwo), to nieomylny znak, że zmieniła
się tonacja filmu. Jak wspomniałem, Spalonych słońcem nie
dało się kontynuować, bo film był zamknięty na wszelkie możliwe
sposoby. Część druga jest więc nie kontynuacją, ale filmem
zupełnie innym.
Nie od
dziś wiadomo, że poniżenie kogoś niegdyś znaczącego i ważnego
jest przykrym widowiskiem. I to był wstrząs oczekujący widzów
Spalonych słońcem: Kotow przez cały film pokazywany jest
jako bohater: pełen charyzmy i pasji człowiek, potężny nie
strachem, ale powszechnym uwielbieniem. I ten właśnie bohater pod
koniec filmu upada tak nisko, jak się da: pobity przez kilku
anonimowych funkcjonariuszy, z płaczem w oczach patrzy na unoszącą
się nad polami podobiznę kogoś, kogo jeszcze przed chwilą miął
za przyjaciela i ostateczną gwarancję swojego bezpieczeństwa.
Podczas
obu części Spalonych słońcem 2, czyli Wygnania i
Cytadeli, punktem wyjścia znów jest figura owego poniżonego
bohatera, tym razem odbudowywana na naszych oczach. Zaczyna się,
kiedy Dmitrij dostaje zlecenie od samego Stalina: ma odszukać
Kotowa, walczącego gdzieś w szeregach kompanii karnej. Dmitrij
prowadzi śledztwo, a widzowie w retrospekcjach obserwują wojenne
losy Kotowa i jego córki.
Krytycy
mieli rację: przygody bohaterów są często co najmniej
nieprawdopodobne, a nowy film ma się nijak do oryginału z lat
dziewięćdziesiątych. Wszystkie te zarzuty, choć trafne, były
jednak fałszywe z innego punktu widzenia: nie brały pod uwagę
politycznej wymowy filmu, która jest w tym wypadku kluczowa.
Michałkow chce swoim filmem odnowić pojęcie bohaterstwa, napełnić
je nową treścią, dać swoim widzom powód do dumy. Jeśli w
Spalonych słońcem kazał im rozważać straszne oblicze
politycznej przemocy, która potrafi zniszczyć każdą wielkość,
to Spaleni słońcem 2 są filmem o tym, że prawdziwa
wielkość zawsze zwycięża, choćby dzięki opiece „z góry”,
sprzyjającemu fatum i zwykłemu przypadkowi.
Aby
opowiedzieć tego typu historię w realiach stalinowskich, potrzeba
wręcz sztuki cyrkowej i twórcy filmu są tego świadomi. W Wygnaniu
odwoływali się choćby do wątków religijnych i serii niezwykłych
zbiegów okoliczności, w Cytadeli – do dość pokrętnej
teorii władzy (wedle której wykonawcy szalonych planów Stalina
potrafią je w magiczny sposób przedzierzgnąć w sukcesy narodu), w
obu częściach – do mitu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, w czasie
której zbiorowym bohaterem okazał się cały naród. Postaci
pokazywane przez Michałkowa nie mają złudzeń co do swojego losu,
ale nadal mają w sobie dość woli życia, poczucia przyzwoitości i
humoru, by iść dalej. W ten sposób Michałkow stara się, by jego
bohaterowie wyszli zwycięsko ze strasznych okoliczności, w których
się znaleźli. Tym samym oczywiście przekreśla ten rodzaj wglądu
i historycznej samoświadomości, który był atutem Spalonych
słońcem: w warunkach terroru żadne bohaterstwo nie jest
możliwe, a wszystko, co wielkie, musi w końcu zostać poniżone.
Całkowite zaprzeczenie tego twierdzenia jest politycznym przesłaniem
Spalonych słońcem 2.
Z tego
punktu widzenia fabularna konstrukcja Cytadeli jest
szczególnie ciekawa. Film rozpoczyna się od długiej sekwencji
ataku, realizowanego wedle chętnie stosowanej w tamtych czasach
taktyki armii sowieckiej, czyli tak zwanego „rozpoznania bojem”.
Polega ono na tym, że do ataku rzuca się masę żołnierzy
spisanych na straty. Sens manewru sprowadza się do zmęczenia
przeciwnika, któremu wreszcie skończą się naboje lub pomieszają
się zmysły od urządzania przeciwnikowi codziennej krwawej łaźni.
Michałkow nie próbuje bronić tej taktyki, pokazuje jej militarny
brak znaczenia, arbitralność, czy wręcz zbrodnicze podstawy
(ordynuje ją pijany generał). Ale gdy w oddziale skazanym na pewną
śmierć jest blisko buntu, wkracza Kotow, który wyjaśnia kolegom,
dlaczego powinni walczyć: jeśli zostaną w okopach, zabiją ich
swoi, jeśli wyjdą walczyć – zginą albo i nie, więc warto
próbować. Co więcej, nie wypada zabijać się samemu w czasie
wojny, a przeżyć kolejne piętnaście sekund pod ostrzałem to
wieczność dla kogoś, kto i tak jest skazany na śmierć, i tak
dalej... Tyrada Kotowa jest oczywiście przerażająca jako wyraz
logiki kogoś, kto w sposób idealny dostosował się do nieludzkich
warunków, w których żyje. Ale jest też najlepszym wyrazem figury
ćwiczonej przez twórców filmu: pokazać wielkość ludzi
poniżonych, nie w ich oporze wobec poniżenia, ale w tym, że
poniżenie to akceptują i „próbują dalej”.
Mamy
więc w Cytadeli zaskakującą
figurę bohaterstwa i wielkości, których formuła brzmi nie wbrew
wszystkiemu, ale mimo wszystko, której sensem nie jest duma
i moralna suwerenność, ale całkowite podporządkowanie. Nawet
bezsensowny i zbrodniczy rozkaz trzeba akceptować i wypełniać,
także jeśli jego skutki są samobójcze. Jedyną rzeczą, której
pewni mogą być bohaterowie Michałkowa, jest ich własne
posłuszeństwo. W świecie jego pięciogodzinnej wojennej epiki ta
postawa prowadzi w końcu do tryumfu – oczywiście nie
indywidualnego, ale zbiorowego, do tryumfu ojczyzny, a nie tego czy
innego bohatera filmu. Michałkow nie buduje „optymistycznego”
obrazu stalinizmu, ale mimo wszystko obraz dokładnie przeciwstawny
temu ze Spalonych słońcem – przekonuje swoich widzów, że
ustrój stalinowski nie zabił wielkości ludzi, którzy w nim żyli.
Wszystkie nieprawdopodobieństwa są podporządkowane temu
nadrzędnemu, politycznemu wymogowi – pokazania wielkości,
imperialnej potęgi nie stalinizmu właśnie, ale ludzi, którzy
swoim bezwarunkowym posłuszeństwem niejako są więksi od tych,
którzy wydają im rozkazy.
Nikita Michałkow to przypadek reżysera i aktora, którego zniszczyły nieograniczone możliwości, bo w sumie on może wszystko w rosyjskiej kinematografii. Jak ogląda się któryś z jego starszych tytułów to robi się naprawdę smuto...
OdpowiedzUsuńSpaleni słońcem 2 to pokaz tych możliwości -wielki budżet, wielka skala. A efekty wiadome...
UsuńPozdrawiam!
Rzeczywiście, "Spaleni 2" godnie reprezentują rosyjskie kino narodowe ostatnich lat, choć jeszcze bardziej godnie wyszedł chyba Stalingrad ;)
OdpowiedzUsuńA Twierdza Brzeska też niczego sobie: http://kinonaperyferiach.blogspot.com/2013/12/twierdza-brzeska-czyli-heroiczna-obrona.html
Pozdrowienia!
Dzięki za wskazówki! Temat wydaje się wdzięczny... Zestawienie z filmem Klimowa w zlinkowanym tekście trochę przypomina przesunięcie w filmach Michałkowa.
UsuńSerdecznie pozdrawiam!
Nie ma sprawy! Zgoda też co do wspomnianego przesunięcia, a temat rzeczywiście w punkt. Od jakiegoś czasu przygotowujemy zresztą poważniejszy tekst na ten temat, niedługo powinien się pojawić ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
To czekam na ten dłuższy tekst. Mam nadzieję, że będzie chociaż słowo o mojej ulubionej 9. kompanii...
Usuń