1. Niedocenione
W porachunkach z ubiegłym
rokiem nie może zabraknąć filmów przez krytykę skrzywdzonych. A
źle w 2013 roku potraktowano Tylko Bóg wybacza Nicolasa
Windinga Refna.
W najnowszym filmie
Refna, podobnie jak w wielu poprzednich (Drive, Fear X,
Valhalla Rising), fabuła jest pretekstowa. Dostarcza raczej
okazji do naciskania ulubionych przez reżysera klawiszy. Refn jest w
końcu reżyserem kilku podstawowych dla jego kina obsesji, i nie
zmieni tego póki będzie sobie wierny. W każdym filmie będzie
portretował frustrację, w każdym będzie badał dziwną logikę
związków miłosnych, w której miłość i nienawiść prędzej łączą się, niż wykluczają. W każdym znajdziemy bohatera, który musi przełamać blokadę, powstrzymującą go przed działaniem.
To wielkie tematy, a Refn
na tyle się w nich wyspecjalizował, że potrafi grać podwójnie.
Opowiada swoje filmy niczym bajki – te zaś zawsze są schematyczne
i serio zarazem, zawsze pokazują rzeczywistość w przejaskrawiony i
wykrzywiony sposób, ale w tym samym momencie są też „bardziej
prawdziwe”, niż rzeczywistość sama. Tak jak Tylko Bóg
wybacza, film zarazem zabawny i makabryczny, groteskowy i do bólu
poważny. Równocześnie ani komercyjny, ani artystyczny, ani do
multipleksu, ani na festiwal – łatwo go zignorować.
2. Kino polityczne
W roku 2013 można było
zobaczyć w kinie dużo ciekawych filmów politycznych.
Moim faworytem w tej
kategorii był najnowszy film Matteo Garrone, Reality. Jest to
jeden z najlepszych filmowych portretów uwiedzenia przez złudną
nadzieję sukcesu. Mechanizm bazuje na wierze każdego z osobna we
własną wyjątkowość. „Wiem, że sukces czeka tylko na
nielicznych, ale na pewno do nich należę” – tak można określić
tej wiary formułę.
Obsesją bohatera filmu
Garrone staje się udział w reality show, ale nie tylko o medialny
blichtr tutaj chodzi. Podkreśla to wieloznaczny tytuł filmu –
zarazem wskazujący na źródło nadziei bohatera, jak i na to, że
podobny mechanizm wiary w nieuchronność sukcesu („w moim
przypadku”) możemy znaleźć właściwie wszędzie, ten mechanizm
w zasadzie odpowiada za naszą wiarę w samą „rzeczywistość”.
Jest to wiara konieczna, by utrzymać w sobie chęć działania, bez
niej trudno byłoby rano podnieść się z łóżka. Kiedy jednak owa
wiara przekracza granicę normy i zdrowia, i czy w ogóle można tę
granicę wyraźnie wytyczyć? Efekt filmu Garrone jest wstrząsający,
jeśli odważymy się uogólnić jego wymowę.
Na festiwalach pojawiły
się też dwa bardzo ciekawe eksperymenty – pierwszy z nich, to The
Act of Killing Joshuy Oppenheimera (2012), drugi – pokazywany
na Warszawskim Festiwalu Filmowym, to chiński Cesarz odwiedza
piekło Luo Li (o reżyserze można dowiedzieć się więcej tutaj). Film Oppenheimera szczęśliwie znalazł
polskiego dystrybutora, więc odłożę jego opis na właściwy
moment.
Cesarz... jest
filmem ezoterycznym. Historię oparto na XVI wiecznej chińskiej
powieści (w której pojawiają się cesarz, wysłannicy niebios,
urzędnicy, duchy) ale filmowa scenografia i kostiumy są
współczesne. Sama narracja jest nieśpieszna, tym łatwiej widzom
skupić się raczej na alegorycznym przesłaniu historii.
Cesarz w ramach pokuty za
popełnione błędy zstępuje do piekieł. Spotyka tam zastępy
ludzi, których pozbawił życia. Czekają go niewesołe perspektywy,
ale na szczęście piekło bardzo przypomina machinę państwową –
działa jak urząd, obowiązują tu znane reguły. Kto umie się
poruszać w ich gąszczu i rozumie ich logikę, temu włos z głowy
nie spadnie. Protekcja, znajomości i łapówki pozwalają cesarzowi
nie tylko uniknąć kary, ale nawet przedłużyć sobie życie.
Film jest surowy, wymaga
skupienia, nie oferuje zbyt wiele atrakcji; jest zarazem jednym z
najmądrzejszych oskarżeń politycznych, jakie w kinie ostatnich lat
widziałem.
Nie wszystkie filmy
polityczne ubiegłego roku były równie udane (do tych najlepszych zaliczyłbym oczywiście Perwersyjny przewodnik po ideologiach). Krytycy po wielekroć
podkreślali kuriozalność Spalonych słońcem 2. Film
Michałkowa zdaje się szalony, ale w recenzji, napisanej dla miesięcznika „Kino”, starałem się odnaleźć w nim jakieś
elementy metody – ukryte przede wszystkim w oferowanej przez film,
dość zadziwiającej formule bohaterstwa.
3. 2014
Już w najbliższy piątek do polskich kin wchodzi Wilk z Wall Street Martina Scorsese.
W lutym polscy widzowie będą mogli wreszcie zobaczyć wspomniany
wyżej The Act of Killing (polski tytuł Scena zbrodni).
Sporo filmów trafia w kategorię wysokich oczekiwań: choćby nowy
film Larsa von Triera – długo zapowiadana i pracowicie reklamowana
Nimfomanka. Podobnie nowe filmy braci Coen czy Jima Jarmuscha.
Jest więc na co czekać, ale oczywiście najważniejsze, jak co
roku, będą zaskoczenia: te tytuły, które oferują więcej, niż się zdaje przed
wizytą w kinie.
"Tylko Bóg Wybacza", również go trochę skrzywdziłem. No niestety, nie mogłem wybaczyć tego tytułu. Stylistyka, owszem, podobała mi się. Sam film wymęczył mnie strasznie.
OdpowiedzUsuń"Nimfomanka" - jak najbardziej wyczekiwana.
Pozdrawiam
Tytuł Refna pompatyczny jak mało który, to prawda.
OdpowiedzUsuńA po pokazie prasowym "Nimfomanki" myślę, że warto czekać (już niedługo zresztą).
Pozdrawiam!