wtorek, 31 stycznia 2012

O Rzezi Polańskiego

Rzeź Romana Polańskiego jest na ekranach już od jakiegoś czasu i wiele o filmie powiedziano, ale i tak postanowiłem dorzucić mój głos. Poniżej zamieszczam skrót mojego tekstu na temat filmu Polańskiego, który ukazał się na stronie Kultury Liberalnej. Całość można przeczytać tutaj.

"O „Rzezi” pisano do tej pory w zasadzie na dwa sposoby: jedną interpretację można określić jako antymieszczańską, drugą jako niby-antropologiczną. W pierwszej odczytuje się z komedii Romana Polańskiego przede wszystkim portret hipokryzji wielkomiejskiej klasy średniej, wedle drugiej natomiast, wykazującej inklinację do dużych słów, film ukazuje opadanie maski cywilizacyjnej i ujawnianie się mrocznych atawizmów.
Pierwszy sposób odczytywania w rzeczywistości zatrzymuje się przed postawieniem jakiejkolwiek tezy, zadowalając się ogólnym zamarkowaniem z góry znanego tematu. Hipokryzja mieszczan to przecież temat-rzeka europejskiej (i nie tylko) kultury od ponad stu lat – gdyby w filmie Polańskiego jedynie o to chodziło, niepotrzebna byłaby jakakolwiek interpretacja. Drugie odczytanie idzie z kolei za daleko, pośpiesznie dobierając się do „człowieka takiego, jakim jest”.
Tymczasem bohaterowie „Rzezi” nie zrzucają żadnych „cywilizacyjnych masek” i nie wychodzą poza społeczny kostium, w którym ich poznajemy (chyba że rozumieć ów kostium w sposób naiwnie wąski, jako sztywne ramy konwenansów). Wspominanie o wojennych traumach reżysera, pojawiające się w tej czy owej recenzji, także zdaje się zupełnie niepotrzebne. Obie interpretacje, mówiąc w skrócie, wykluczają to, od czego zależy cała siła oddziaływania tego filmu: jego społeczną treść. To znacznie więcej niż ogólniki sprowadzające całość do opozycji między fałszywym konwenansem a mroczną autentycznością. Jeśli zapomni się na chwilę o tych kategoriach, można wyciągnąć z „Rzezi” tezy znacznie bardziej konkretne i zapewne bardziej widzów obchodzące. Dopiero w detalicznym opisie relacji między bohaterami odsłania się wartość filmu Polańskiego, który na poziomie ogólnej anegdoty łatwo może wydać się banalny.
(...)
fot. Zadi Diaz (źródło: wikedia)
Zacznijmy od sporu na wymiarze ideologii: na tym planie zobaczymy starcie cynizmu i moralnego szantażu. Pierwszą pozycję zajmuje Alan (Christoph Waltz), czyli ojciec sprawcy, prawnik zajmujący się ochroną interesów dużej farmaceutycznej korporacji. Jest świadom swojego statusu i władzy, korzysta z nich jawnie i bez cienia poczucia winy czy zobowiązania wobec innych. Kieruje się filozofią zdroworozsądkową i „realistyczną”, postrzegając świat społeczny jako starcie sił, w którym zwycięzca bierze wszystko i zawsze ma rację. Dokłada do tego wygodne, konserwatywne przekonanie, że ludzie się nie zmieniają: próby wychowawczego oddziaływania na własnego syna nie mają więc sensu.

Po drugiej stronie spektrum znajduje się matka poszkodowanego chłopca, Penelope (Jodie Foster). Dorabia w artystyczno-naukowej księgarni, pracując nad drugą książką o Afryce – jest więc świadomą „obywatelką globu”. Jak skwapliwie podkreśla, przekonania stoją u niej wyżej niż korzyści czy interesy – ma więc dystans do społecznego statusu, choć nie traci okazji, by zaznaczyć, jak częsty kontakt z kulturą ma dzięki niej rodzina. Wierzy w cywilizacyjne standardy i w „zmianę na lepsze”, życzy sobie więcej szczerości w kontaktach międzyludzkich, ale szczerości dla niej bezpiecznej, to znaczy takiej, którą sama będzie w stanie zrozumieć i zaakceptować.
Na planie społecznym mamy z kolei drugą opozycję: Michaela, męża Penelope (w tej roli John C. Reily), i żonę Alana – Nancy (Kate Winslet). On sprzedaje artykuły żelazne do wystroju domu, podkreślając z dumą, że może się utrzymać wyłącznie dzięki ciężkiej pracy. Nancy jest brokerką; najlepiej opisuje ją wyczucie dystansu i elegancja osoby dobrze sytuowanej.
fot. Andrea Raffin (wikipedia)
Dodajmy do tego trzeci poziom, opozycji genderowej pomiędzy żonami i mężami. To kobiety okazują się najbardziej angażować w spór, choćby o metody wychowawcze czy ocenę zdarzenia, o co w końcu w spotkaniu rodziców chodziło. Mężczyźni w całej sprawie biorą udział niejako z przymusu, obojętni na wszystko, co nie dotyczy ich bezpośrednio. Ten poziom wydaje się równie ważny jak dwa pozostałe, nie zmieniając jednak nic w charakterystykach przedstawianych w „Rzezi” typów.
(...)
Reżyser umywa ręce
Konflikt bohaterów „Rzezi” można odczytać jako komentarz do dwóch istotnych konfliktów, zajmujących scenę publiczną nie tylko po drugiej stronie Atlantyku: Main Street (drobny przedsiębiorca, uczciwy i ciężko pracujący) kontra Wall Street (władza brokerów i prawników, ustalających reguły gry, dzięki którym tylko silni korzystają) oraz cynizm („realizm” postaci granej przez Chrostopha Waltza) kontra zaangażowanie (empatyczny liberał w postaci Penelope, celebrujący moralną wyższość, ale ostatecznie bezradny). Dopiero gdy zdefiniujemy te pola konfliktu, zobaczymy, jak wyraźnie „Rzeź” w rzeczywistości wykpiwa konflikty sceny publicznej, pokazując je jako spory rytualne, w których strony są ze sobą powiązane, a cynizm jednych potrzebuje naiwności drugich. „Czarne charaktery” (brokera i prawnika) okazują się tu niezbędne, by mógł zabłysnąć ideał amerykańskiego common man.
Co charakterystyczne, sami twórcy patrzą na portretowane konflikty niejako z góry, z pozycji dystansu, który skutecznie chroni przed opowiedzeniem się po jednej ze stron. Można by twierdzić, że „Rzeź” trafnie opisuje wrażenie, które obserwatorzy sceny publicznej mają już od dawna: że dominujące na niej konflikty są rodzajem odtwarzanego w nieskończoność teatru, z którym wszyscy się już oswoili. Odnajdziemy taką perspektywę choćby u Slavoja Žižka, który bliźniacze ideologie odnajduje zarówno w łatwym cynizmie rozmaitych Alanów, jak i w faktycznej bezradności liberalnej empatii (bodaj ulubionym obiektem jego żartów jest kilka centów na szczytne cele wliczone w cenę kubka kawy w Starbucksie).
Z drugiej jednak strony samo stwierdzenie, że wszystkie przedstawione w „Rzezi” stanowiska ideologiczne są fałszywe, to za mało. Dla Žižka opis ideologicznego klinczu jest jedynie punktem wyjścia; w „Rzezi” okazuje się jednak punktem dojścia. Czy właśnie pozycja niezaangażowanego obserwatora, jaką zajmuje Polański, rozdzielając ironię po równo we wszystkich portretach uczestników sporu, nie jest wyrazem największej bezradności i cynizmu? Wydaje się, że pozycja zajmowana przez twórców „Rzezi” jest zwyczajnie zbyt wygodna, obliczona na to, by autor rozprawił się z całym światem, a potem tryumfalnie zaprezentował czyste ręce. Jeśli coś ostatecznie uwierało mnie w „Rzezi” to właśnie ta postawa kogoś, kto żadnego istniejącego sporu nie chce traktować poważnie, ale też sam nie proponuje w jego miejsce nic innego."
źródło:„Kultura Liberalna” nr 160 (5/2012) z 31 stycznia 2012 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz