piątek, 25 października 2013

O Idzie Pawła Pawlikowskiego



Od dziś w kinach film Pawła Pawlikowskiego, o którym piszę na łamach Dwutygodnika:

Delikatność Idy

Głównym tematem „Idy” Pawła Pawlikowskiego jest pytanie o historię. Najważniejszą wiedzę o sobie zazwyczaj uzyskujemy od innych, i to w formie niepełnej, zagmatwanej, często rekonstruowanej z fragmentów. Historia ta, co więcej, nieuchronnie wplątana jest w szereg innych wydarzeń, równie niespójnych i niejasnych. Raz wydaje się historią cudowną, raz horrorem, nigdy nie jest niezależna od win i interesów kolejnych ludzi. W efekcie proces poznawania własnej historii często pokazuje, że to, co „wiemy”, jest najczęściej tylko zasłoną, która służy do zakrywania tego, co niemożliwe do zaakceptowania.

Stąd wrażenie ulgi podczas oglądania filmu – oto przyjęto w nim perspektywę, dzięki której rzecz nie sprowadza się do dobrych intencji twórców: do przedstawienia „ważnego problemu”, do „załatwienia sprawy”. „Ida” przede wszystkim zwraca uwagę na postawę wobec własnej przeszłości, na to, że wiedza o niej nigdy nie jest czymś, co można w pełni zaakceptować. W ten sposób film Pawlikowskiego pokazuje pewną drogę dla kina historycznego, które tkwi w ciągłym niebezpieczeństwie osunięcia się w banał. Także tym wyjaśniałbym festiwalowy sukces „Idy” – Grand Prix w Gdyni i na Warszawskim Festiwalu Filmowym, zwycięstwo w Londynie. 

Opowiadana na ekranie historia jest prosta: młoda dziewczyna, kandydatka na zakonnicę i wychowana w klasztorze sierota, otrzymuje zadanie, by przed święceniami dowiedzieć się, kim jest. Posłuszna poleceniom matki przełożonej, po raz pierwszy w świadomym życiu opuszcza klasztor, by odszukać swoją ciotkę Wandę Gruz. Ta odkrywa przed nią jej prawdziwą tożsamość: okazuje się, że dziewczyna nazywa się Ida Lebenstein, pochodzi z żydowskiej rodziny, zamordowanej podczas wojny. Wanda tylko dlatego nie podzieliła losu reszty, że wstąpiła do partyzantki. Po wojnie zaś stała się częścią nowego aparatu sprawiedliwości, była prokuratorką pracującą przy procesach politycznych. 

Kobiety wybierają się w podróż, by odnaleźć miejsce pochówku rodziny Idy. Nie będzie to łatwe, bo ich los jest tajemnicą skrywaną przez polskich mieszkańców wsi. Rodzina, która pomagała Lebensteinom w czasie wojny, mieszka teraz w ich domu, i to naturalny punkt wyjścia dla próby dowiedzenia się, co stało się przed laty. 

Z pozoru wydaje się, że film Pawlikowskiego opiera się na opozycjach między głównymi postaciami: Ida jest niewinna i spoza świata, Wanda to kobieta doświadczona i pozbawiona złudzeń. Ida dziwi się wszystkiemu, Wanda wie aż za dużo, i ta wiedza wyraźnie jej ciąży; nie może wybaczyć ani sobie, ani innym. Ida nie zna „normalnego życia”, ani jego słodyczy, ani trudów; Wanda jest ponad nie – stara się być tak silna, by nikogo i niczego nie potrzebować.

To jednak opozycja tylko pozorna – brak tu rzeczywistej symetrii, a na ekranie nie obserwujemy konfliktu między kobietami. Ida nie tyle stoi w kontrze do Wandy (co byłoby najprostszym chyba dramaturgicznym zabiegiem), ile zajmuje, przez cały film, pozycję kogoś, kto „nie wie”. Dziewczyna zmaga się ze sobą, by sprostać temu, co obserwuje. W klasztorze odebrała trening pokory i zdolności medytacji. Nie czyni to z niej postaci biernej, ale właśnie kogoś, kto nie ma wyćwiczonych reakcji, kto nie wie, jak ludzie zazwyczaj się zachowują czy reagują. Wszystko to znakomicie służy głównemu tematowi filmu, czyli poznawaniu własnej historii – wobec tej każdy postawiony jest po raz pierwszy, nikt nie wie z góry, w jakim świetle ją ujrzeć. 

Twórcy filmu unikają więc tego, co najprostsze: wygrywania opozycji między zakonnicą a stalinowską prokurator. Podobnie unikają tanich efektów, na których nierzadko buduje się obraz tamtego czasu w kinie. Pojawia się w tym filmie zarówno ironia (jak w jedynej scenie, w której obserwujemy Wandę w sądzie), jak i gorzki ton (w scenach ukazujących zmowę milczenia na wsi), ale twórcy filmu tak daleko, jak mogą, trzymają się od przaśnych chwytów, które przesłoniłyby jakąkolwiek charakterystykę epoki. Widać to choćby w postaciach prowincjuszy: prostych ludzi grają tu wybitni aktorzy, Jerzy Trela, Mariusz Jakus, napełniający grane postaci wyrazistością, a nie tandetną ludowością i prymitywizmem (jak było choćby w wypadku „Rewersu”, swoistego paszkwilu na klasy ludowe, i szeregu innych polskich filmów „historycznych”). Wreszcie kreacje w filmie najważniejsze – pełna sprzeczności Wanda, grana przez znakomitą Agatę Kuleszę, czy tytułowa rola, również pełna zagadek, a wygrywana z wielką oszczędnością środków przez Agatę Trzebuchowską. Nigdy dość przypominania, że utrata zdolności dostrzegania półcieni jest dla kina zabójcza, „Ida” zaś jest filmem, który w głównych punktach prostej historii umieszcza znaki zapytania.

Oczywiście nie tylko zmysł historyczny wpłynął na kształt „Idy” – film Pawlikowskiego jest wysmakowany, może nawet w sposób zbyt oczywisty. Nakręcony w czerni i bieli, w formacie 4:3, standardowym dla telewizji, wykadrowany  zgodnie ze skomplikowanymi figurami, fantastycznie wygrywa choćby walory architektoniczne różnych wnętrz czy wiejski krajobraz. Do tego stopnia, że miejscami całość zdaje się wręcz wystylizowana na kino artystyczne: szczególnie kiedy operatorzy – Łukasz Żal i Ryszard Lenczewski – decydują, by w kadrze umieścić na przykład górną połowę twarzy portretowanej osoby. Ten rodzaj wyrazistości akurat kłóci się z tonem historii, z jednej strony zbliżając film do formalnego ćwiczenia, z drugiej – sugerując, że twórcy nie wierzą w swoje umiejętności przedstawiania i zdolność widzów do interpretacji. Przez to muszą upewnić się, że film zostanie odczytany w odpowiednim kluczu.

A jest to klucz kina artystycznego właśnie, a nie kina rozliczeniowego czy moralitetu. Oczywiście, określenia „kino artystyczne” nie da się użyć bez cudzysłowu. Ale przy całej swojej nieporadności pozwala chyba nazwać to, co w „Idzie” dominujące – czyli rodzaj patetycznego (w dobrym tego słowa znaczeniu) dystansu, pozwalający przedstawiane wydarzenia obserwować raczej, niż oceniać. Film Pawlikowskiego nie jest poddany intencjom (prócz związanych z formalną postacią filmu), które narzucałyby się przy odbiorze.

W efekcie szereg tak zwanych trudnych historycznych kwestii potraktowanych jest z odpowiednią delikatnością. Delikatność przy tym nie znaczy tu eufemizowania, ale unikanie szantażowania widzów poprzez mocny efekt. Ten ostatni ma to do siebie, że pozostawia dwie możliwe reakcje: albo niezgodę i odrzucenie, albo rodzaj zrezygnowanej akceptacji. Obie te reakcje są raczej nawykowe i przedrefleksyjne. Tymczasem jeśli da się sformułować jakieś przesłanie opowiadanej w „Idzie” historii, jakieś upomnienie w niej zawarte, to jest nim nakaz świadomego konfrontowania się ze swoja historią, tym, co dotyczy nas, a na co nie mamy wpływu. Jedni przed tą wiedzą nie mogą uciec (przypadek Wandy), inni trwale się od niej odgrodzą. Jeszcze inni, jak tytułowa bohaterka filmu, próbują się z nią mierzyć, co jest zapewne drogą najbardziej stromą.  

Oryginalna publikacja: http://www.dwutygodnik.com/artykul/4821-delikatnosc-idy.html
Fot: materiały prasowe dystrybutora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz