czwartek, 25 lutego 2016

O Andrzeju Żuławskim dla Dwutygodnika



Dla czasopisma dwutygodnik.com napisałem tekst o Andrzeju Żuławskim. Oryginalne wydanie można znaleźć tutaj.



Coś wyjątkowego


Andrzej Żuławski był jednym z nielicznych polskich twórców filmowych, którzy potrafili stworzyć sugestywną intelektualnie i artystycznie wizję współczesności. Trzeźwą politycznie, pokazującą, co się dzieje z naszą duchowością.

Miał szczególną wizję kina, które łączyć miało intelektualną przenikliwość i wyrazistość środków. Słynął z bezkompromisowości w pracy z aktorami. Nie znosił tego, co letnie, co zaledwie poprawne, chciał w swojej pracy docierać dalej niż inni. Przez większość filmowej kariery pracował z operatorem Andrzejem Jaroszewiczem, którego fantastyczne umiejętności pozwoliły zsubiektywizować punkt widzenia kamery. Do tego stopnia, że w niektórych sekwencjach „Opętania” czy „Na srebrnym globie” obraz dosłownie zasysa widza. Żuławski nie był purystą formalnym, śmieszył go minimalizm. Wiedział, że kino ma być widowiskiem, nie godził się jednak na mierną, sentymentalną treść. Jego polityka autorska, za którą nieraz płacił wysoką cenę, po latach przynosi rezultaty. Jego filmy żyją, są poszukiwane, oglądane w internecie, wydawane na nośnikach. Szczególną popularność zdobywają wśród osób uzależnionych od kina, których nadal jest wiele. I które oglądały tyle tytułów, że chcą czegoś więcej. Filmy Żuławskiego im to dają.

W powieściach Żuławski stworzył szczególną postać bohatera i narratora zarazem. Skrajnego w opiniach na temat innych, ale mówiącego ściszonym głosem. Człowieka społecznej elity, a zarazem outsidera. Utożsamianie tej postaci z autorem nie jest dobrym sposobem czytania, bo w powieściach Żuławskiego nigdy nie chodziło o dosłowność plotki, o tę czy inną anegdotę. Z łatwością dostrzegą to czytelnicy „Litego boru”, niegdyś odbieranego przez pryzmat środowiskowych niedyskrecji. Czytana dzisiaj, powieść ta nie ma w sobie posmaku skandalu. Została uderzająca szczerością rozprawa z polskimi postawami, medytacja o złu,które toczyło polską kulturę w dwudziestym wieku.

Z tą kulturą właśnie łączyły Żuławskiego głębokie więzi. Krytyczny wobec wielu sposobów myślenia i odczuwania, wobec wielu symboli, nie popadał w cyniczny dystans. Miał zbyt wiele odwagi, by na tym poprzestać. Bywał apodyktyczny w sądach, ale nie ustawiał się na pozycji wiedzącego lepiej. Mówił z pełnym przekonaniem, dlatego że walczył o pewne rozumienie świata. Tyleż w filmach i powieściach, co w felietonach czy programie telewizyjnym, który prowadził w latach dziewięćdziesiątych. Nie dał się pokonać nawet temu ostatniemu gatunkowi, nie dał się „uśrednić”.

Wszystkie filmy, które Żuławski nakręcił w Polsce, są filmami apokaliptycznymi. Nie trzeba tego tłumaczyć w przypadku debiutu Żuławskiego, „Trzeciej części nocy”, rozgrywającej się w czasie drugiej wojny światowej, opowieści utrzymanej w cieniu wojennych losów brutalnie eksterminowanej kulturowej elity. Podobnie już sam moment historyczny, w którym rozgrywa się „Diabeł”, to okres końca, rozbiorów kraju. Metafizyka okazuje się w tym filmie słabo maskowanym interesem, interesem policyjnego szpicla, a szaleństwo – formą cnoty, jedyną dostępną w złym czasie.

„Na srebrnym globie” od apokalipsy się zaczyna i pokazuje, co dzieje się po niej – w jaki sposób kulturowy porządek odtwarza się w sposób nieuchronny. Ten rozdwojony film jest równocześnie historyczną krytyką religii, pokazuje, że religia „bierze się” z życia, że jej korzeniem jest materialny proces jego odtwarzania, a ona sama zasadza się jedynie na jakimś zakłóceniu w tym procesie. Ale zarazem jest to film o nieuchronności religii, o tym że ludzkie życie musi wyprodukować swój religijny dublet. Znów, jak w przypadku „Diabła”, w apokaliptycznym kostiumie przemycona zostaje mowa na temat władzy. „Diabeł” został „jedynie” zatrzymany przez cenzurę, za to „Na srebrnym globie” Żuławskiemu nie dane będzie dokończyć.

Nawet „Szamanka”, chociaż rozgrywa się w czasach transformacji, o których opowiadano raczej w tonacji farsy niż tragedii, ma w sobie znany z innych filmów ton. Widać w tym filmie fascynację energią, która wyzwala się w warunkach kompletnego rozkładu starego świata. Nie ma w „Szamance” przerażenia upadkiem kulturowych hierarchii, jest to film poza i ponad snobizmem; znalazł się tam za to portret sytuacji, w której tryumfuje „nierozum”, kiedy to, co duchowe i intelektualne usuwa się w cień, ze zmęczenia
i bezsilności.

Nieznośna nieraz intensywność filmów Żuławskiego miała podwójne dno: brała się tyleż z doświadczenia tragizmu polskich losów, co z chęci przebicia się na drugą stronę zaklętego kręgu powracających problemów. Polskość była w filmach Żuławskiego kręgiem wtajemniczenia w bardziej uniwersalne tematy, ale kręgiem niezbędnym. Bez polskiego kontekstu nie można zrozumieć jego kina, także wielu filmów nakręconych przez niego we Francji.

Kino Żuławskiego oparte jest na dwóch zasadach. Jedną jest zasada siły, fizyczności, ruchu. Zasada energetyczna, wyrażająca się poprzez ekspresję aktorów. Druga to zasada dyskursywna. Obecna jest w filmach Żuławskiego przez długie, zbudowane na obsesyjnych pętlach monologi. Raz błyskotliwe, zbudowane na dysonansach i rymach, jak w przypadku „wierszowanego” melodramatu „Moje noce są piękniejsze niż wasze dni”. Innym razem ciągnące się niemal w nieskończoność, raczej wykrzykiwane niż wypowiadane przez aktorów, jak w niektórych sekwencjach „Na srebrnym globie”. Obie zasady niesprowadzalne jedna do drugiej, trzymające się w szachu, z których żadna nie może wygrać, obie mają swoje impasy. Siła przerywa zapętlenia rozgadanego umysłu, ale spala się pozbawiona formy. Dyskurs pozwala sile nadać kierunek i znaczenie, ale w którymś momencie okazuje się zafiksowany na sobie, samobójczy. Nie ma pomiędzy tymi zasadami harmonii i przyległości, podstawową figurą kina Żuławskiego jest w końcu zmaganie się z innymi i z samym sobą.

Wielkim tematem Żuławskiego była miłość, którą przedstawiał od jej mrocznej strony – mężczyźni w jego filmach kochali zaborczym, nieraz krwawym uczuciem. Kobiety zaś nie były nigdy biernymi obiektami adoracji: to w nich zachodziła największa przemiana i to one przechodziły wiele „wcieleń”. Co uderzające, w polskich filmach męskie postaci są tak samo spazmatyczne, jak postaci kobiece. W „Diable” Leszek Teleszyński i Małgorzata Braunek na przemian i niemal po równo wykazują mediumiczne zdolności. Wyżyny kondycyjnego zaangażowania w rolę osiągał Andrzej Seweryn w „Na srebrnym globie”. Tymczasem w filmach „zachodnich”, choćby postaci Jacques'a Dutronc z „Moich nocy...” i „Najważniejsze to kochać” są wyraźnie opozycyjne wobec emocjonalnej temperatury ról kobiecych – granych odpowiednio przez Sophie Marceau i Romy Schneider. Podobnie jest w „Opętaniu”, w którym zdradzany mąż, obdarzony łagodną fizjonomią Sama Neilla staje się na własne życzenie świadkiem, a w końcu wspólnikiem szaleństwa swojej żony.

„Zasada energetyczna” tego kina wyrażała się także w dynamicznej inscenizacji i montażu, w wypełnianiu szerokiego planu zorkiestrowanym ruchem wielu postaci. W wywiadach Żuławski mawiał, że prawdziwym sprawdzianem dla reżysera jest wystawienie opery. I w swojej pracy wypełniał kadry nieraz bardzo złożoną geometrią ruchów, póz i gestów. Niedościgła w tym gatunku wydaje się wspaniała sekwencja napadu na bank, otwierająca „Narwaną miłość”. W pierwszym ujęciu gangsterzy pokazani są podczas ćwiczeń fizycznych, jak aktorzy lub sportowcy rozgrzewający się przed występem. I napad przeprowadzają „koncertowo”, ubrani zresztą w gumowe maski rodem z „Zabójstwa” Stanleya Kubricka. Po latach uderzająco podobnie skok na bank zainscenizuje Christopher Nolan w „Mrocznym rycerzu”. Przy czym ewentualne zapożyczenia są nawet mniej ważne niż fakt, że sama dynamika filmu Żuławskiego, powstałego w końcu w połowie lat osiemdziesiątych, jest uderzająco podobna. Choćby więc w tempie montażu i sposobie podawania dialogu, Żuławski wyprzedzał swój czas o dekady.

W jednym z ostatnich wywiadów Żuławski tłumaczył swoje piętnastoletnie wycofanie z robienia filmów na dwa sposoby. Po pierwsze, zniechęceniem do kina, które wedle autora „Wierności” w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych stało się nudne. Po drugie, czas niezaangażowania w świat filmowy miał wykorzystać Żuławski na lekturę i pisanie. Autor „Zaułka pokory” był erudytą, namiętnie czytał literaturę klasyczną, dwudziestowieczne powieści, mistyczne traktaty. Pokomplikowanym losom mesjanizmu poświęcił „Moliwdę”, w „Cnocie” cytował Laozi, wiele stron wypełniał refleksjami nad historią, także własnej rodziny. Nie po to, by podpierać się autorytetem tego, co było, a tym bardziej, żeby swoje własne sądy przyozdabiać. Raczej, żeby jeszcze intensywniej przepuszczać cały ten kulturowy materiał przez siebie, przez własne doświadczenia. Punktem odniesienia jego twórczości była biografia – ale przekształcona, jako jednostkowy pryzmat, w którym ukazują się wielkie problemy.


Żuławski był gnostykiem, znawcą filozofii, człowiekiem zafascynowanym duchowością i nieufnym wobec religii. Nawet jeśli przesadzone są plotki o jego praktykowaniu szamanizmu, to pozostawił po sobie więcej niż tuzin filmów, które dla widza są hipnotycznym przeżyciem. To właśnie w kinie jego filmy zyskują właściwą moc i trudno właściwie je ocenić, jeśli nie zobaczyło się ich na dużym ekranie. Byłoby dobrze, gdyby polscy widzowie otrzymali ponownie taką szansę. Filmy Żuławskiego nie starzeją się i domagają się poważnego odczytania. Zarówno w kinie, jak w literaturze, dopiero co zmarły twórca zaproponował coś wyjątkowego.


Krzysztof Świrek, Coś wyjątkowego, dwutygodnik.com, 2016 nr 179 luty.

ilustracja: kadr z filmu "Na srebrnym globie"

czwartek, 18 lutego 2016

Andrzej Żuławski





Odszedł Andrzej Żuławski, wybitny polski reżyser filmowy, pisarz, intelektualista.

W radiu RDC opowiadałem o jego pracy, o tematach, które były dla niego ważne, a które poruszał w "Trzeciej części nocy", "Diable", "Opętaniu", "Najważniejsze to kochać". Rozmowę można odsłuchać tutaj.

Online, legalnie i za darmo można zobaczyć jeden z ciekawszych filmów Żuławskiego, nakręcony pod koniec lat 80-tych dramat "Moje noce są piękniejsze, niż wasze dni". Historia  miłości pomiędzy umierającym mężczyzną i naiwną, ale pełną uczuć dziewczyną, fascynująca między innymi dzięki rytmicznym, arabeskowym dialogom, napisanym oczywiście przez Żuławskiego. Jeden z tych filmów reżysera, którym warto poświęcić trochę czasu i odkryć na nowo po latach od premiery. Film można zobaczyć tutaj.

Jakiś czas temu, przy okazji pełnej retrospektywy reżysera na Nowych Horyzontach we Wrocławiu i ważnego wywiadu-rzeki wydanego przez Krytykę Polityczną, napisałem tekst, będący krótkim wprowadzeniem do filmów Żuławskiego, można go znaleźć tutaj.

Zdjęcie: Andrzej Żuławski z Romy Schneider na planie "Najważniejsze, to kochać".