niedziela, 16 października 2011

Jafar Panahi: To nie jest film

W ostatnim dniu Warszawskiego Festiwalu Filmowego pokazano obraz ważny, choć, jak deklarują w tytule jego twórcy – irański reżyserzy Jafar Panahi i dokumentalista Mojtaba Mirtahmasb – To nie jest film. Jeden z twórców i bohater zarazem – Jafar Panahi dostał dwudziestoletni zakaz wykonywania zawodu. Jeśli nie odniesie skutku apelacja – będzie musiał spędzić sześć lat w więzieniu. Zarzut: kręcenie filmu, który, wedle domniemań władz, mógł być krytyczny wobec rządzących.


W takich warunkach do mieszkania Panahiego przychodzi jego przyjaciel. Cyfrową kamerą kręci jeden dzień z życia skazanego. Ten ostatni, skoro nie może kręcić, ani pisać nowych scenariuszy, postanawia chociaż opowiedzieć jeden ze swoich starszych projektów. Film ma opowiadać o dziewczynie, która właśnie dostała się na studia artystyczne. Niestety nie może ich podjąć, ponieważ nie zgadza się na to biedna, tradycjonalistyczna rodzina. Panahi opowiada kolejne ujęcia, ale w końcu rezygnuje. Gdyby udało się opowiedzieć film, mówi, nie byłoby trzeba go kręcić.

Pod koniec dnia Mirtahmasb zostawia włączoną kamerę w mieszkaniu Panahiego i wraca do domu. Staje się rzecz banalna i szczególna zarazem: młody chłopak przychodzi, żeby zabrać śmieci. Panahi towarzyszy z kamerą mężczyźnie, który zatrzymuje się na każdym piętrze zbierając pozostawione przez mieszkańców torby z odpadkami. Okazuje się, że chłopak studiuje historię sztuki, równocześnie dorabiając w fabryce tekstylnej, taksówce, i innych miejscach. Po zakończonej edukacji marzy, żeby wyjechać na wieś. Ale najgorsze jest to, mówi, że po studiach i tak nie ma żadnej pracy.

To błahe spotkanie dla reżysera obdarzonego refleksem staje się szczęśliwym i wręcz nieprawdopodobnym przypadkiem, jakie zna w obfitości historia filmu. Wcześniej sam Panahi mówi, że filmu nie można do końca wyreżyserować. Często rolę reżysera przejmuje miejsce, narzucające niejako emocjonalny ton sceny i zachowania aktorów. Kiedy indziej nieprofesjonalny aktor zaskakuje niespotykaną reakcją, której scenarzysta nie mógłby przewidzieć.

W finale To nie jest film wydarza się właśnie jedna z takich, niemożliwych do przewidzenia, rzeczy; historia dziewczyny, która nie może podjąć artystycznych studiów, w dziwnym skrócie i przekształceniu staje się tym strzępem historii chłopaka, zbierającego śmieci w jednym z miejskich wieżowców. Chłopaka kochającego sztukę, ale któremu nieobce są, jak powiedziałby sam Panahi, problemy i trudy życia.

Dokumentacja dwu irańskich twórców, niebędąca filmem (co trzeba w tym miejscu zaznaczyć, by choćby ta krótka nota nie stała się donosem) jest więc godzinną medytacją nad zawodem filmowca. Co podlega tutaj decyzji, a co – grze z sytuacją? Czy państwo może zakazać „bycia reżyserem”? Czy jest to zawód, czy raczej pewien stan świadomości, wyrażający się w uwadze dla ludzkich historii i wrażliwości niepozwalającej ich przegapić? Nad całością unosi się oczywiście świadomość politycznych warunków, mówiąca wiele o sytuacji w Iranie, gdzie tworzenie filmów może być nadal działalnością wywrotową (materiał składający się na To nie jest film został do Europy przemycony niczym podziemna literatura czy niewygodne świadectwo).

Przypomina się w tym kontekście równie ciekawy Arirang – pokazywany na ostatnich Nowych Horyzontach zapis twórczych rozterek Kim Ki Duka. Tutaj kryzysowe pytania o to, czym jest kino i jaka jest w nim rola reżysera wymusza nie sytuacja polityczna, ale wewnętrzne załamanie twórcy. Na planie ostatniego filmu Kim Ki Duka dochodzi do groźnego wypadku; reżyser wycofuje się do pustelni, w której zaczyna (przed amatorską kamerą) rozważać etyczne podstawy swojego zawodu: czy ma prawo żądać od swoich współpracowników ryzyka? Ile jest wart najlepszy choćby film wobec ludzkiego życia? Te kluczowe pytania zostają włączone do dialogu, w którym wewnętrznie złamany reżyser rozmawia ze swoim bardziej opanowanym i trzeźwym alter ego.

W przypadku obu obrazów dokonuje się przemiana, następuje rozwiązanie: Panahi wysłuchuje opowieści bohatera, której z decyzji sądu nie wolno mu wymyślić i wyreżyserować, Kim Ki Duk zabija dręczące go demony. W ten sposób, w formie pytania i prowizorycznej choćby odpowiedzi, rozwijają się te dwie równoległe refleksje nad kinem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz