wtorek, 25 października 2011

Baby są jakieś inne

Póki na ekranach nowy film Marka Koterskiego, polecam uwadze Czytelników recenzję, którą napisałem dla miesięcznika "Kino":



Marek Koterski konsekwentnie realizuje filmy, których przedmiotem i celem wydaje się egzorcyzmowanie frustracji. W „Życiu wewnętrznym" rekonstruował udręki życia rodzinnego, w „Nic śmiesznego" rozprawiał się z egocentryzmem rozczarowanego artysty, w „Dniu świra" badał stan ducha spauperyzowanego i upokorzonego brakiem społecznego znaczenia inteligenta. Łączyła te filmy spójna kreacja głównego bohatera: mężczyzny w wieku średnim, przygniatanego przez pospolitość własnego życia, stojącą w ostrej sprzeczności z wygórowanymi wyobrażeniami o sobie, swoich ideałach i artystycznej bądź intelektualnej misji.


Co warto podkreślić: był to portret niekokieteryjny, w którym raz po raz Koterski kompromitował swojego bohatera, unikał rozwiązań, wedle których protagonista pozostaje nietknięty w obliczu spotykających go upokorzeń. Bohater Koterskiego jest jawnie i otwarcie niesympatyczny, niesprawiedliwy w ocenach, wreszcie wulgarny i nieprzestrzegający wysokich standardów, które pragnie innym narzucać. Kreacja mogła przekonywać szczerością i dystansem do siebie, dodajmy: rzadko spotykanymi w polskim kinie, ostro spoglądano w nim bowiem częściej na społecznego „innego" (np. na podklasę ofiar ekonomicznej transformacji). U Koterskiego krytycznym okiem oglądany jest właśnie inteligent, podobny temu, który stoi za kamerą. Pojawiały się jednak głosy odmienne, sugerujące, że ostre spojrzenie Koterskiego skierowane jest na kogoś, kto inteligencki status sobie tylko uzurpuje.


... całość tutaj

niedziela, 16 października 2011

Jafar Panahi: To nie jest film

W ostatnim dniu Warszawskiego Festiwalu Filmowego pokazano obraz ważny, choć, jak deklarują w tytule jego twórcy – irański reżyserzy Jafar Panahi i dokumentalista Mojtaba Mirtahmasb – To nie jest film. Jeden z twórców i bohater zarazem – Jafar Panahi dostał dwudziestoletni zakaz wykonywania zawodu. Jeśli nie odniesie skutku apelacja – będzie musiał spędzić sześć lat w więzieniu. Zarzut: kręcenie filmu, który, wedle domniemań władz, mógł być krytyczny wobec rządzących.


W takich warunkach do mieszkania Panahiego przychodzi jego przyjaciel. Cyfrową kamerą kręci jeden dzień z życia skazanego. Ten ostatni, skoro nie może kręcić, ani pisać nowych scenariuszy, postanawia chociaż opowiedzieć jeden ze swoich starszych projektów. Film ma opowiadać o dziewczynie, która właśnie dostała się na studia artystyczne. Niestety nie może ich podjąć, ponieważ nie zgadza się na to biedna, tradycjonalistyczna rodzina. Panahi opowiada kolejne ujęcia, ale w końcu rezygnuje. Gdyby udało się opowiedzieć film, mówi, nie byłoby trzeba go kręcić.

Pod koniec dnia Mirtahmasb zostawia włączoną kamerę w mieszkaniu Panahiego i wraca do domu. Staje się rzecz banalna i szczególna zarazem: młody chłopak przychodzi, żeby zabrać śmieci. Panahi towarzyszy z kamerą mężczyźnie, który zatrzymuje się na każdym piętrze zbierając pozostawione przez mieszkańców torby z odpadkami. Okazuje się, że chłopak studiuje historię sztuki, równocześnie dorabiając w fabryce tekstylnej, taksówce, i innych miejscach. Po zakończonej edukacji marzy, żeby wyjechać na wieś. Ale najgorsze jest to, mówi, że po studiach i tak nie ma żadnej pracy.

To błahe spotkanie dla reżysera obdarzonego refleksem staje się szczęśliwym i wręcz nieprawdopodobnym przypadkiem, jakie zna w obfitości historia filmu. Wcześniej sam Panahi mówi, że filmu nie można do końca wyreżyserować. Często rolę reżysera przejmuje miejsce, narzucające niejako emocjonalny ton sceny i zachowania aktorów. Kiedy indziej nieprofesjonalny aktor zaskakuje niespotykaną reakcją, której scenarzysta nie mógłby przewidzieć.

W finale To nie jest film wydarza się właśnie jedna z takich, niemożliwych do przewidzenia, rzeczy; historia dziewczyny, która nie może podjąć artystycznych studiów, w dziwnym skrócie i przekształceniu staje się tym strzępem historii chłopaka, zbierającego śmieci w jednym z miejskich wieżowców. Chłopaka kochającego sztukę, ale któremu nieobce są, jak powiedziałby sam Panahi, problemy i trudy życia.

Dokumentacja dwu irańskich twórców, niebędąca filmem (co trzeba w tym miejscu zaznaczyć, by choćby ta krótka nota nie stała się donosem) jest więc godzinną medytacją nad zawodem filmowca. Co podlega tutaj decyzji, a co – grze z sytuacją? Czy państwo może zakazać „bycia reżyserem”? Czy jest to zawód, czy raczej pewien stan świadomości, wyrażający się w uwadze dla ludzkich historii i wrażliwości niepozwalającej ich przegapić? Nad całością unosi się oczywiście świadomość politycznych warunków, mówiąca wiele o sytuacji w Iranie, gdzie tworzenie filmów może być nadal działalnością wywrotową (materiał składający się na To nie jest film został do Europy przemycony niczym podziemna literatura czy niewygodne świadectwo).

Przypomina się w tym kontekście równie ciekawy Arirang – pokazywany na ostatnich Nowych Horyzontach zapis twórczych rozterek Kim Ki Duka. Tutaj kryzysowe pytania o to, czym jest kino i jaka jest w nim rola reżysera wymusza nie sytuacja polityczna, ale wewnętrzne załamanie twórcy. Na planie ostatniego filmu Kim Ki Duka dochodzi do groźnego wypadku; reżyser wycofuje się do pustelni, w której zaczyna (przed amatorską kamerą) rozważać etyczne podstawy swojego zawodu: czy ma prawo żądać od swoich współpracowników ryzyka? Ile jest wart najlepszy choćby film wobec ludzkiego życia? Te kluczowe pytania zostają włączone do dialogu, w którym wewnętrznie złamany reżyser rozmawia ze swoim bardziej opanowanym i trzeźwym alter ego.

W przypadku obu obrazów dokonuje się przemiana, następuje rozwiązanie: Panahi wysłuchuje opowieści bohatera, której z decyzji sądu nie wolno mu wymyślić i wyreżyserować, Kim Ki Duk zabija dręczące go demony. W ten sposób, w formie pytania i prowizorycznej choćby odpowiedzi, rozwijają się te dwie równoległe refleksje nad kinem.