Trwa festiwal Nowe Horyzonty, jedno z naważniejszych filmowych wydarzeń roku. Program jest jak zwykle bardzo bogaty, a że sam planuję odwiedzić festiwal chociaż na kilka dni, proponuję własny wybór spośród setek projekcji.
Po pierwsze - retrospektywa Bruna Dumont, jednego z najciekawszych współczesnych autorów. Autora trudnego, świadomie unikającego klarownych postaci i tematów. Dumont jest dyplomowanym filozofem, z czego nie należy wyciągać prostych interpretacyjnych wniosków - jego filmy, wbrew odczytaniom, na które tu i ówdzie można trafić, nie są grą jasno zdefiniowanych kategorii i pojęć. Gdyby Dumont chciał pisać filozoficzne eseje - robiłby to zapewne używając komputerowej klawiatury. Medium filmowe jest potrzebne reżyserowi właśnie po to, by uciec od konieczności dookreślenia, charakteryzującej systematyczne myślenie (nie jest to zresztą moje odkrycie, ale jasno w którymś z wywiadów sformułowane deklaracje reżysera). (Przypomina się tutaj oświadczenie z Gombrowiczowego Dziennika: gdybym wiedział, co chcę powiedzieć, nie pisałbym powieści - wystarczyłby gazetowy artykuł).
Jak więc określić jego kolejne filmy? Niewątpliwie ich ambicją nie jest obłaskawianie widzów. Pamiętam pokaz Ludzkości na festiwalu organizowanym przez Romana Gutka w Sanoku (było też takie jednoroczne wcielenie, przed Cieszynem i Wrocławiem): połowa publiczności wyszła długo przed zakończeniem seansu. Życie Jezusa będzie sprawdzianem dla każdego, kto domaga się jasnego zamknięcia narracji, Twentynine Palms zaś to już traumatyzujące widza ekstremum, kuszące z początku znaną i oswojoną formułą miłosnego filmu drogi. Weźmy wreszcie Wierzącą, niedawno na polskich ekranach: portret religijnego oddania nie tylko wbrew współczesnemu światu, ale nawet - zakonnym regułom przyzwoitości; wątek religijnego fundamentalizmu jako fałszywej drogi. Łatwo odnaleźć te tropy w filmie, łatwo je skomentować. A jednak - pozostaje Hadewijch filmem zagadkowym, jakby jego właściwy sens miał ukazać się w planie dopiero kilku następnych filmów.
Daleki jestem tutaj od nadużywania słów takich, jak "tajemnica" - byłaby to naiwność. Kino w znacznej mierze opiera się nie tyle na "tajemnicach", co na "efekcie tajemnicy" - efekcie artystycznym, a jakże, należącym jednak do techniki prowadzenia filmowego dyskursu. Można więc powiedzieć - żadnej tajemnicy tam nie ma, ale są intrygujące ślady intuicji, jest narracyjne otwarcie i zawieszenie opowiadania jako mocny gest, jak w najlepszych scenach Ludzkości. Wszystkim polecam zmagania z kinem Dumont, tym bardziej, że warunki retrospektywy pozwalają odpowiednio "zintensyfikować" doświadczenie.
***
Podczas festiwalu odbędzie się promocja ksiązki dwu amerykańskich krytyków - J. Hobermana i Jonathana Rosenbauma Midnight Movies: Senas o północy. Książka omawia fenomen nocnych projekcji, podczas których widzowie regularnie wracają do znanych na pamięć ekscentrycznych filmów: horrorów Eda Wooda, Rocky Horror Picture Show, Głowy do wycierania, itp. Zjawisko w Polsce znane raczej ze słyszenia, ale nie sama instytucja filmu kultowego, który w naszym kraju funkcjonował choćby dzięki obiegowi wideo. Wybiorę się z pewnością na dokument przedstawiający karierę najbardziej typowych produkcji tego rodzaju; autorzy książki będą gośćmi festiwalu, co także jest ciekawą okazją. Ci, którzy zostają na festiwalu dłużej, będą mogli zobaczyć związną z książką sekcję, zaplanowaną starannie przez tłumacza książki Michała Oleszczyka. Oprócz debiutu Lyncha przewidziano m.in. Różowe flamingi "papieża trashu" Johna Watersa i klasyczną Noc żywych trupów.
***
Projekcją, na którą czekam bodaj najbardziej niecierpliwie, jest pokaz Habemus Papam Nanniego Morettiego w sekcji Panorama. Oby nie zawiodły mnie zapowiedzi, że Morettiego krytyczne spojrzenie na instytucjonalną religię jest wolne od przewidywalnych wątków.
***
Wreszcie wybiorę z pewnością choć jeden tytuł z sekcji Za różową kurtyną, przedstawiającą nurt japońskich filmów erotycznych. W skrajnie skomercjalizowanej japońskiej kinematografii trudno było uprawiać kino artystyczne. Stąd wielu ciekawych twórców wyrosło tworząc na potrzeby masowego widza, akceptując ograniczenia gatunkowe i czekając na okazję "przemycenia" czegoś więcej w kolejnej banalnej fabule. Z nurtu kina różowego wyrósł Koji Wakamatsu, przez chwilę mógł być z nim kojarzony Nagisa Oshima czy poeta i twórca ekseprymentalny Shuji Terayama.
Ta partyzancka strategia budowania choćby minimalnej niezależności małymi krokami, zawsze wydawała mi się wielce interesująca, także jako zadanie wynalezienia tych śladów autorskiego zamysłu. Nie sztuka w końcu zachwycać się kinem mistrzów, ale wśród rzeczy podrzędnych docenić rozsiane tu i tam ciekawe rozwiązania. Czego sobie i Czytelnikom życzę na cały okres letniego rozprężenia.