piątek, 22 lipca 2011

nh 2011: spojrzenie na program

Trwa festiwal Nowe Horyzonty, jedno z naważniejszych filmowych wydarzeń roku. Program jest jak zwykle bardzo bogaty, a że sam planuję odwiedzić festiwal chociaż na kilka dni, proponuję własny wybór spośród setek projekcji.

Po pierwsze - retrospektywa Bruna Dumont, jednego z najciekawszych współczesnych autorów. Autora trudnego, świadomie unikającego klarownych postaci i tematów. Dumont jest dyplomowanym filozofem, z czego nie należy wyciągać prostych interpretacyjnych wniosków - jego filmy, wbrew odczytaniom, na które tu i ówdzie można trafić, nie są grą jasno zdefiniowanych kategorii i pojęć. Gdyby Dumont chciał pisać filozoficzne eseje - robiłby to zapewne używając komputerowej klawiatury. Medium filmowe jest potrzebne reżyserowi właśnie po to, by uciec od konieczności dookreślenia, charakteryzującej systematyczne myślenie (nie jest to zresztą moje odkrycie, ale jasno w którymś z wywiadów sformułowane deklaracje reżysera). (Przypomina się tutaj oświadczenie z Gombrowiczowego Dziennika: gdybym wiedział, co chcę powiedzieć, nie pisałbym powieści - wystarczyłby gazetowy artykuł).

Jak więc określić jego kolejne filmy? Niewątpliwie ich ambicją nie jest obłaskawianie widzów. Pamiętam pokaz Ludzkości na festiwalu organizowanym przez Romana Gutka w Sanoku (było też takie jednoroczne wcielenie, przed Cieszynem i Wrocławiem): połowa publiczności wyszła długo przed zakończeniem seansu. Życie Jezusa będzie sprawdzianem dla każdego, kto domaga się jasnego zamknięcia narracji, Twentynine Palms zaś to już traumatyzujące widza ekstremum, kuszące z początku znaną i oswojoną formułą miłosnego filmu drogi. Weźmy wreszcie Wierzącą, niedawno na polskich ekranach: portret religijnego oddania nie tylko wbrew współczesnemu światu, ale nawet - zakonnym regułom przyzwoitości; wątek religijnego fundamentalizmu jako fałszywej drogi. Łatwo odnaleźć te tropy w filmie, łatwo je skomentować. A jednak - pozostaje Hadewijch filmem zagadkowym, jakby jego właściwy sens miał ukazać się w planie dopiero kilku następnych filmów.

Daleki jestem tutaj od nadużywania słów takich, jak "tajemnica" - byłaby to naiwność. Kino w znacznej mierze opiera się nie tyle na "tajemnicach", co na "efekcie tajemnicy" - efekcie artystycznym, a jakże, należącym jednak do techniki prowadzenia filmowego dyskursu. Można więc powiedzieć - żadnej tajemnicy tam nie ma, ale są intrygujące ślady intuicji, jest narracyjne otwarcie i zawieszenie opowiadania jako mocny gest, jak w najlepszych scenach Ludzkości. Wszystkim polecam zmagania z kinem Dumont, tym bardziej, że warunki retrospektywy pozwalają odpowiednio "zintensyfikować" doświadczenie.

***





Podczas festiwalu odbędzie się promocja ksiązki dwu amerykańskich krytyków - J. Hobermana i Jonathana Rosenbauma Midnight Movies: Senas o północy. Książka omawia fenomen nocnych projekcji, podczas których widzowie regularnie wracają do znanych na pamięć ekscentrycznych filmów: horrorów Eda Wooda, Rocky Horror Picture Show, Głowy do wycierania, itp. Zjawisko w Polsce znane raczej ze słyszenia, ale nie sama instytucja filmu kultowego, który w naszym kraju funkcjonował choćby dzięki obiegowi wideo. Wybiorę się z pewnością na dokument przedstawiający karierę najbardziej typowych produkcji tego rodzaju; autorzy książki będą gośćmi festiwalu, co także jest ciekawą okazją. Ci, którzy zostają na festiwalu dłużej, będą mogli zobaczyć związną z książką sekcję, zaplanowaną starannie przez tłumacza książki Michała Oleszczyka. Oprócz debiutu Lyncha przewidziano m.in. Różowe flamingi "papieża trashu" Johna Watersa i klasyczną Noc żywych trupów.




***

Projekcją, na którą czekam bodaj najbardziej niecierpliwie, jest pokaz Habemus Papam Nanniego Morettiego w sekcji Panorama. Oby nie zawiodły mnie zapowiedzi, że Morettiego krytyczne spojrzenie na instytucjonalną religię jest wolne od przewidywalnych wątków.

***

Wreszcie wybiorę z pewnością choć jeden tytuł z sekcji Za różową kurtyną, przedstawiającą nurt japońskich filmów erotycznych. W skrajnie skomercjalizowanej japońskiej kinematografii trudno było uprawiać kino artystyczne. Stąd wielu ciekawych twórców wyrosło tworząc na potrzeby masowego widza, akceptując ograniczenia gatunkowe i czekając na okazję "przemycenia" czegoś więcej w kolejnej banalnej fabule. Z nurtu kina różowego wyrósł Koji Wakamatsu, przez chwilę mógł być z nim kojarzony Nagisa Oshima czy poeta i twórca ekseprymentalny Shuji Terayama.

Ta partyzancka strategia budowania choćby minimalnej niezależności małymi krokami, zawsze wydawała mi się wielce interesująca, także jako zadanie wynalezienia tych śladów autorskiego zamysłu. Nie sztuka w końcu zachwycać się kinem mistrzów, ale wśród rzeczy podrzędnych docenić rozsiane tu i tam ciekawe rozwiązania. Czego sobie i Czytelnikom życzę na cały okres letniego rozprężenia.

wtorek, 5 lipca 2011

nowe teksty i apel "Kina"

Warto zajrzeć na internetową stronę miesięcznika "Kino". To ważne i zasłużone pismo nadal boryka się z poważnymi problemami finansowymi. Obecnie redakcja organizuje mailowy apel. Bez decyzji o przyznaniu środków ze strony ministerstwa lub PISF, "Kino" będzie musiało zawiesić działalność. Zachęcam do przyłączenia się do apelu, im więcej maili, tym lepiej.


Tymczasem kilka dni temu ukazało się "Kino" nr 7-8, a w nim - moja recenzja Melancholii Triera. Systematycznie rozwijam w niej niektóre intuicje, które już zamieszczałem na blogu.

Na dwutygodniku można przeczytać mój tekst o wydanym niedawno na dvd thrillerze Przychodzę z deszczem. Film jest, wedle mojej opinii, niezbyt udany, jednak pozwala przemyśleć bardzo interesujący filmowy motyw seryjnych morderców. Motyw używany i nadużywany w narracjach o filozoficznych ambicjach. Więcej w tekście, zapraszam do lektury!