"O „Rzezi” pisano do tej pory w zasadzie na dwa sposoby: jedną interpretację można określić jako antymieszczańską, drugą jako niby-antropologiczną. W pierwszej odczytuje się z komedii Romana Polańskiego przede wszystkim portret hipokryzji wielkomiejskiej klasy średniej, wedle drugiej natomiast, wykazującej inklinację do dużych słów, film ukazuje opadanie maski cywilizacyjnej i ujawnianie się mrocznych atawizmów.
Pierwszy sposób odczytywania w rzeczywistości zatrzymuje się przed postawieniem jakiejkolwiek tezy, zadowalając się ogólnym zamarkowaniem z góry znanego tematu. Hipokryzja mieszczan to przecież temat-rzeka europejskiej (i nie tylko) kultury od ponad stu lat – gdyby w filmie Polańskiego jedynie o to chodziło, niepotrzebna byłaby jakakolwiek interpretacja. Drugie odczytanie idzie z kolei za daleko, pośpiesznie dobierając się do „człowieka takiego, jakim jest”.
Tymczasem bohaterowie „Rzezi” nie zrzucają żadnych „cywilizacyjnych masek” i nie wychodzą poza społeczny kostium, w którym ich poznajemy (chyba że rozumieć ów kostium w sposób naiwnie wąski, jako sztywne ramy konwenansów). Wspominanie o wojennych traumach reżysera, pojawiające się w tej czy owej recenzji, także zdaje się zupełnie niepotrzebne. Obie interpretacje, mówiąc w skrócie, wykluczają to, od czego zależy cała siła oddziaływania tego filmu: jego społeczną treść. To znacznie więcej niż ogólniki sprowadzające całość do opozycji między fałszywym konwenansem a mroczną autentycznością. Jeśli zapomni się na chwilę o tych kategoriach, można wyciągnąć z „Rzezi” tezy znacznie bardziej konkretne i zapewne bardziej widzów obchodzące. Dopiero w detalicznym opisie relacji między bohaterami odsłania się wartość filmu Polańskiego, który na poziomie ogólnej anegdoty łatwo może wydać się banalny.
(...)
fot. Zadi Diaz (źródło: wikedia)
Zacznijmy od sporu na wymiarze ideologii: na tym planie zobaczymy starcie cynizmu i moralnego szantażu. Pierwszą pozycję zajmuje Alan (Christoph Waltz), czyli ojciec sprawcy, prawnik zajmujący się ochroną interesów dużej farmaceutycznej korporacji. Jest świadom swojego statusu i władzy, korzysta z nich jawnie i bez cienia poczucia winy czy zobowiązania wobec innych. Kieruje się filozofią zdroworozsądkową i „realistyczną”, postrzegając świat społeczny jako starcie sił, w którym zwycięzca bierze wszystko i zawsze ma rację. Dokłada do tego wygodne, konserwatywne przekonanie, że ludzie się nie zmieniają: próby wychowawczego oddziaływania na własnego syna nie mają więc sensu.
Po drugiej stronie spektrum znajduje się matka poszkodowanego chłopca, Penelope (Jodie Foster). Dorabia w artystyczno-naukowej księgarni, pracując nad drugą książką o Afryce – jest więc świadomą „obywatelką globu”. Jak skwapliwie podkreśla, przekonania stoją u niej wyżej niż korzyści czy interesy – ma więc dystans do społecznego statusu, choć nie traci okazji, by zaznaczyć, jak częsty kontakt z kulturą ma dzięki niej rodzina. Wierzy w cywilizacyjne standardy i w „zmianę na lepsze”, życzy sobie więcej szczerości w kontaktach międzyludzkich, ale szczerości dla niej bezpiecznej, to znaczy takiej, którą sama będzie w stanie zrozumieć i zaakceptować.
Na planie społecznym mamy z kolei drugą opozycję: Michaela, męża Penelope (w tej roli John C. Reily), i żonę Alana – Nancy (Kate Winslet). On sprzedaje artykuły żelazne do wystroju domu, podkreślając z dumą, że może się utrzymać wyłącznie dzięki ciężkiej pracy. Nancy jest brokerką; najlepiej opisuje ją wyczucie dystansu i elegancja osoby dobrze sytuowanej.
fot. Andrea Raffin (wikipedia)
Dodajmy do tego trzeci poziom, opozycji genderowej pomiędzy żonami i mężami. To kobiety okazują się najbardziej angażować w spór, choćby o metody wychowawcze czy ocenę zdarzenia, o co w końcu w spotkaniu rodziców chodziło. Mężczyźni w całej sprawie biorą udział niejako z przymusu, obojętni na wszystko, co nie dotyczy ich bezpośrednio. Ten poziom wydaje się równie ważny jak dwa pozostałe, nie zmieniając jednak nic w charakterystykach przedstawianych w „Rzezi” typów.
(...)
Reżyser umywa ręce
Konflikt bohaterów „Rzezi” można odczytać jako komentarz do dwóch istotnych konfliktów, zajmujących scenę publiczną nie tylko po drugiej stronie Atlantyku: Main Street (drobny przedsiębiorca, uczciwy i ciężko pracujący) kontra Wall Street (władza brokerów i prawników, ustalających reguły gry, dzięki którym tylko silni korzystają) oraz cynizm („realizm” postaci granej przez Chrostopha Waltza) kontra zaangażowanie (empatyczny liberał w postaci Penelope, celebrujący moralną wyższość, ale ostatecznie bezradny). Dopiero gdy zdefiniujemy te pola konfliktu, zobaczymy, jak wyraźnie „Rzeź” w rzeczywistości wykpiwa konflikty sceny publicznej, pokazując je jako spory rytualne, w których strony są ze sobą powiązane, a cynizm jednych potrzebuje naiwności drugich. „Czarne charaktery” (brokera i prawnika) okazują się tu niezbędne, by mógł zabłysnąć ideał amerykańskiego common man.
Co charakterystyczne, sami twórcy patrzą na portretowane konflikty niejako z góry, z pozycji dystansu, który skutecznie chroni przed opowiedzeniem się po jednej ze stron. Można by twierdzić, że „Rzeź” trafnie opisuje wrażenie, które obserwatorzy sceny publicznej mają już od dawna: że dominujące na niej konflikty są rodzajem odtwarzanego w nieskończoność teatru, z którym wszyscy się już oswoili. Odnajdziemy taką perspektywę choćby u Slavoja Žižka, który bliźniacze ideologie odnajduje zarówno w łatwym cynizmie rozmaitych Alanów, jak i w faktycznej bezradności liberalnej empatii (bodaj ulubionym obiektem jego żartów jest kilka centów na szczytne cele wliczone w cenę kubka kawy w Starbucksie).
Z drugiej jednak strony samo stwierdzenie, że wszystkie przedstawione w „Rzezi” stanowiska ideologiczne są fałszywe, to za mało. Dla Žižka opis ideologicznego klinczu jest jedynie punktem wyjścia; w „Rzezi” okazuje się jednak punktem dojścia. Czy właśnie pozycja niezaangażowanego obserwatora, jaką zajmuje Polański, rozdzielając ironię po równo we wszystkich portretach uczestników sporu, nie jest wyrazem największej bezradności i cynizmu? Wydaje się, że pozycja zajmowana przez twórców „Rzezi” jest zwyczajnie zbyt wygodna, obliczona na to, by autor rozprawił się z całym światem, a potem tryumfalnie zaprezentował czyste ręce. Jeśli coś ostatecznie uwierało mnie w „Rzezi” to właśnie ta postawa kogoś, kto żadnego istniejącego sporu nie chce traktować poważnie, ale też sam nie proponuje w jego miejsce nic innego."
źródło:„Kultura Liberalna” nr 160 (5/2012) z 31 stycznia 2012 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz