sobota, 25 lipca 2015

Konwicki i widma


Na tegorocznych Nowych Horyzontach można przypomnieć sobie najlepsze filmy Tadeusza Konwickiego, niezwykłej postaci powojennej polskiej kultury, silnie obecnej zarówno w literaturze, jak w kinie tamtego okresu.

W marcu tego roku „Kino” opublikowało mój esej o autorze Jak daleko stąd, jak blisko. Piszę w nim o Konwickim jako autorze oddanym jednemu tematowi: układaniu relacji z umarłymi. A u Konwickiego umarły to nie postać z sentymentalnej fotografii, ale raczej widmo, które trzeba obdarować, czasami nawet oszukać, by można było żyć dalej.

W filmach Konwickiego umarli byli blisko – tak blisko, że ich wizerunek, wspomnienie po nich, nie zdążyło się jeszcze nostalgicznie osłodzić. Byli obecni przede wszystkim jako osoby, z którymi ma się niezamknięte rachunki, które nadal kocha się i równocześnie nienawidzi za sprzeczności, których nie można było zrozumieć za ich życia.



Bohater Jak daleko stąd, jak blisko, spotykając duchy swojej przeszłości wciąż wikła się w te same dylematy, które po latach nie tracą na sile. Tych dylematów śmierć nie rozwiązuje, dlatego potrzeba sprytu by nie dać się nimi przytłoczyć. To niebezpieczeństwo przytłoczenia, zamknięcia w wewnętrznym powtarzaniu przeszłych smutków ciąży też nad bohaterami Zaduszek. Przedstawiona w filmie para oddaje się seansom wspominania, by przekonać się, czy w ogóle potrafi jeszcze rozpocząć swoje życie od nowa.



Pozostaje pytanie czy język Konwickiego jest dzisiaj w ogóle zrozumiały? Czy centralny problem jego filmów zachowuje dzisiaj swoją siłę? Jest w końcu na antypodach kina historycznego – to ostatnie bowiem często wystawia przeszłość jako spektakl – w heroicznej narracji, nawet pośród krwi i cierpienia, trudno o sprzeczności. Kto odważyłby się dzisiaj przedstawić „drogich zmarłych” polskiej historii jako widma, z którymi trzeba się targować?


Więcej w tekście Życie z umarłymi, Kino, nr 3 2015.