sobota, 25 lutego 2012

(Sam) seks nas nie wyzwoli – o Wstydzie Steve'a McQueena



Na ekranach jedna z ciekawszych premier tego roku – Wstyd Steve'a McQueena. Daleki byłbym zarówno od zachwytu, jak potępiania tego filmu. Nie jest to tak mocna wypowiedź, jak debiut reżysera – pokazywany w Polsce Głód – ale pozostawiając na boku porównania, warto przemyśleć, co McQueen chce powiedzieć, nie jest to bowiem banalne potępienie „seksualnego rozpasania”.

Brandon ma dobrze płatną pracę i apartament w jednej z lepszych dzielnic Nowego Jorku. Jego mieszkanie jest anonimowe, przypomina wnętrze hotelu, a i sam Brandon żyje jak osoba niezakorzeniona. Dni, poza pracą (o której nie dowiemy się nic szczególnego), wypełniają mu spotkania z prostytutkami i surfowanie po internetowych stronach pornograficznych. Muzyka z płyt winylowych, książki i drogie ubrania, wizyty w nocnych klubach – wszystko przypomina zbiór elementów, stanowiących niezróżnicowane tło monotonnego życia. Brakuje w nim treści – jakiegokolwiek uczuciowego czy myślowego zaangażowania.

W ten świat spełnionego życiowego cynizmu wkracza siostra Brandona, Sissy. Ona w życiu radzi sobie znacznie gorzej: próbuje rozwinąć muzyczną karierę, ale bez większego sukcesu; zaangażuje się w emocjonalne związki bez spełnienia. Jednak cały czas "próbuje", ruch, w którym się znajduje ma jakiś kierunek. Brandon nie może znieść chaosu, jaki wprowadza w jego życie. Jednak nie dlatego, że sam jest szczęśliwy w swojej pustce. Wyczuwa w Sissy rodzaj życiowego pragnienia, który sam dawno pozostawił za sobą. I, co bardzo istotne dla filmu, siostra jest dla niego największą miłością, jedyną osobą, której losem może się przejąć. Tym samym jest również obciążeniem, żywym wyrzutem i przypomnieniem o tym, kim byłby, gdyby nie życiowy impas, w który wpadł. Nie bez znaczenia jest też wielka zazdrość Brandona, który nie może znieść kolejnych zaangażowań i kolejnych upadków siostry, mającej za sobą niejedną miłosną katastrofę (i niejedną, jak okaże się w toku filmu, próbę samobójczą).

Zgodnie z "nielogiczną logiką" miłości, Brandon próbuje więc pozbyć się jedynej osoby, która przypomina mu o jego upadku. Jednak Sissy nie ustępuje, gotowa posunąć się do najbardziej desperackich gestów, by wywalczyć sobie uwagę i uczucie jedynej być może osoby, na którą może jeszcze liczyć.

Seksoholizm to początek, nie koniec wyjaśnienia

Z tego, co przeczytałem w pojawiających się tu i ówdzie polskich recenzjach, recepcja tego filmu skupia się na wątku seksoholizmu Brandona. Jest to ważne, ale tylko jako wstęp do pytania, skąd ów seksoholizm się bierze. Nie jest Brandon po prostu konsumentem uzależnionym od łatwego seksu, ale człowiekiem, którego zaangażowanie miłosne zostało na trwałe zblokowane w najbardziej niedojrzałej formie. Rzecz więc domaga się analizy, nie może w odczytaniu być punktem dojścia, raczej może być punktem wyjścia.

Tutaj kluczowy staje się właśnie wątek relacji z Sissy. Kiedy pojawia się ona w mieszkaniu Brandona wiemy przecież, że nie jest tu pierwszy raz. A ścieżkę dźwiękową filmu wypełniają odsłuchiwane przez Brandona z automatycznej sekretarki kolejne wiadomości od siostry, która próbuje na siłę wprosić się w życie swojego brata. Problemem Brandona nie jest więc uzależnienie od seksu, ale izolacja seksu i oddzielenie go od reszty życia – wynikające być może z zazdrości o siostrę, być może z nieumiejętności uniesienia ciężaru prawdziwego zaangażowania.

Takie "analityczne" wyjaśnienie warto uzupełnić społecznym i zobaczyć co we Wstydzie mówi się o współczesności. Nie jest tego zbyt wiele, ale i to, co jest, jest ciekawsze, niż standardowa krytyka "przeseksualizowania" współczesności, tak chętnie podejmowana w pop-konserwatywnych, krytykach kultury.

Wstyd nie jest konserwatywny

Bartosz Żurawiecki na łamach „dwutygodnika” wysuwa tezę, że film McQueena to wypowiedź z pozycji konserwatywnych, że jego podszewką jest lęk przed seksualnym wyzwoleniem jako puszką Pandory, która odbiera sens seksualnym relacjom. Zawarta w tekście globalna teza, choć warta przemyślenia, wydaje mi się ostatecznie zbyt pośpieszna i nietrafna: nie trzeba odczytywać filmu McQueena ww ten sposób, a jeśli nie trzeba, to i nie warto, bo jest tu szansa na ciekawsze znaczenia.

Po pierwsze głównym problemem Brandona, jak starałem się wykazać wcześniej, nie jest "przeseksualizowanie", ale izolacja seksualności. Brandon nie jest w stanie powiązać seksualności z uczuciem, ani z własnym życiem jako takim. W jednej ze scen mówi wprost, używając znanej kliszy: monogamia jest w dzisiejszych czasach absurdem, zaangażowanie w jeden związek na całe życie – niemożliwością. Nie akceptuje faktu, że każdy emocjonalny związek jest próbą, którą trzeba podejmować z taką samą naiwnością, by samo uczucie nie straciło sensu, ale z góry zakłada, że żadne poważniejsze zaangażowanie nie może się udać.

Po drugie, Brandon żyje w świecie, w którym bardzo łatwo seksualność oddzielić od innych sfer życia, bo już dawno stała się towarem. I tutaj jest moment na wprowadzenie języka innego, niż konserwatywny. Współczesna kultura jest bowiem nie tylko koszmarem konserwatystów pokroju Daniela Bella, jest też spełnionym koszmarem lewicowych krytyków społecznych spod znaku Szkoły Frankfurckiej. Jest kulturą utowarowienia niemal każdej sfery życia. A utowarowienie polega nie tylko na ometkowaniu i wycenieniu (rzeczy, wrażeń, postrzeżeń, uczuć), ale, by mogło się udać, wymaga przede wszystkim wyizolowania poszczególnych sfer doświadczenia, uczynienia ich osobnymi światami. W toku takiego procesu seks zostaje oddzielony od miłości czy przyjaźni, od uczuć i jakiejkolwiek postaci całościowego procesu życia – staje się autonomiczną sferą z własną logiką, a nie jedną ze stron ludzkiego doświadczenia.

Bez groźby, z nadzieją

I to jest problem, z którym Brandon ostatecznie nie może sobie poradzić – właśnie z autonomizacją sfery seksualnej, która, już oddzielona od innych, przestaje być sferą dopełniającą inne i wyzwala własną destrukcyjną dynamikę. McQueen w żadnym razie nie zachęca do tego, byśmy na powrót stali się wiktorianami, nie zaleca wstrzemięźliwości na modłę burżuazyjnej etyki seksualnej sprzed stu lat. 

To właśnie rodząca się w kapitalizmie skłonność do podziału i kontroli sfer życia wydziela przecież seks jako sferę szczególnej troski i moralnej uwagi. Tak już wyizolowana, sfera ta wymyka się spod kontroli moralności i trafia w inną logikę, logikę rynku, gdzie rozwija się zgodnie z innym już nadrzędnym celem – maksymalizacji przyjemności. Przyjemności gotowych następnie do ometkowania i sprzedaży. Dopełnienie tego procesu czyni izolację seksualności – destrukcyjną tak samo, jak izolowanie jakiejkolwiek sfery życia – gotową odpowiedzią dla tych, którzy jak Brandon, nie potrafią jej zresztą doświadczenia na powrót zespolić.

Film McQueena nie musi być odczytywany na modłę konserwatywną. Nie jest to też film, który poprzestaje na zawieszeniu nad widzami groźby moralnego zepsucia. Scena z Brandonem przy szpitalnym łóżku Sissy jest obietnicą trudnego, ale nadal możliwego pogodzenia. Podobnie jak końcowy obraz, Brandona płaczącego na pustym portowym placu – znajduję w nim echo innego obrazu, wyjścia na pustynię w Teoremacie Piera Paola Pasoliniego.  


4 komentarze:

  1. Przeczytałam jak dotąd dwie recenzje tego filmu (unikam zazwyczaj nadmiaru opinii) i żadna w zasadzie nie traktowała go jako konserwatywnej krytyki "seksualnego rozpasania".
    Moja ocena jest bliska Twojej, dziwi mnie więc również fakt, że można zobaczyć w tym filmie krytykę w ogóle, dla mnie jest to raczej pewna konstatacja, ale jak wiadomo - ile głów, tyle zdań.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Krytyka może pojawić się na etapie pytania "dlaczego", na które w filmie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jak myślę, jest tam rzeczywiście tylko opis.
    Ale też nie wydaje mi się obojętne, jaką interpretacją ten opis opakujemy. I chyba lepiej jest przeciągnąć film na stronę interpretacji ciekawszej, dzięki której rzecz wyda się mniej jednoznaczna. (można też nie przeciągać na żadną stronę - tego pewnie życzy sobie wielu twórców...)

    Dziękuję za komentarz, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Znakomity tekst. Podobnie jak w przypadku wpisu o "Drive" - nie pozostaje wiele do dodania.

    OdpowiedzUsuń