Coraz więcej mówi się o ACTA, przygotowywanym podczas tajnych negocjacji prawnym narzędziu do walki z "kradzieżą intelektualną". Ponoć pierwsze zarysy umowy powstały w latach 2007 i przyłożyło do nich rękę "lobby filmowe".
Większość internautów jest przeciwna nowemu prawu, nic w tym dziwnego. Krytykuje umowę także Generalny Inspektor Danych Osobowych Wojciech Wiewiórski:
"Zdaniem GIODO przyjęcie przez Polskę ACTA jest niewskazane, a wystarczającą podstawę do ścigania poważnych naruszeń praw autorskich dają przepisy o wymianie informacji między organami ścigania krajów UE. Generalny inspektor zwrócił też uwagę, że decyzja o podpisaniu ACTA nie została poprzedzona wystarczająco szerokimi konsultacjami."
Co jednak ciekawsze, przeciwni są także niektórzy politycy, którzy... głosowali za dokumentem. Oto poseł do PE Jacek Saryusz-Wolski krytykuje prawo, chociaż głosował za nim w Brukseli (wypowiedź w TVP INFO). Podobną logiką kieruje się minister Michał Boni, twierdząc, jak podaje Mediarun:
"PAP informuje, że Boni po spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem i ministrem kultury Bogdanem Zdrojewskim uspokajał, że ten dokument w niczym nie zmieni polskiego prawa, także w kwestii praw internautów i funkcjonowania internetu.
Jego zdaniem dokument prawie w całości wiąże się z realizacją kompetencji Unii Europejskiej. W 10 procentach dotyczy spraw krajowych ale tam nie zajdą zmiany prawne."
(całość: http://wiadomosci.mediarun.pl/artykul/internet,boni-acta-nic-nie-zmieni-wideo,37680,4,1,1.html)
A jeśli potem okaże się, że jednak umowa "coś zmieni" (umowy międzynarodowe są wyżej w hierarchii aktów prawnych, niż prawo krajowe), tak jak niektórym posłom PE dopiero po głosowaniu przyszło do głowy, że nowe prawo nie jest najlepiej skonstruowane?
Ciekawym aspektem całej sprawy jest możliwość rozpoczęcia na nowo dyskusji o piractwie w sieci. Rzecz nie jest rozpoznana, jeśli chodzi o skalę, charakter i konsekwencje.
Zbiór ciekawych argumentów można znaleźć w tekście Marcina Adamczaka (autora "Globalnego Hollywood...") "Kain, Abel, sny Marksa i media...", który ukazał się w miesięczniku "Odra", nr 2 2010.
W części tekstu znamiennie zatytułowanej "Pochwała piractwa" znajdziemy garść argumentów podważającej logikę wielkich wytwórni, przyrównującej wymianę plików w sieci do... terroryzmu. Przede wszystkim, jak pokazuje autor, nie sposób oszacować strat przemysłu audiowizualnego: w przypadku filmów ewentualne straty są przewyższane przez zwiększające się zyski przemysłu. Przede wszystkim, strata jest tutaj zawsze startą hipotetyczną i mocno wątpliwą: wylicza się ją zakładając, ile dany dystrybutor/wytwórnia zarobiliby, gdyby zamiast korzystać z wersji pirackiej, dany widz poszedł do kina lub kupił płytę dvd/bd. Jest to oczywiście żadne obliczenie, ponieważ nie wiemy, jak dany konsument zachowałby się, gdyby nie było internetu. Być może po prostu oglądałby mniej. Wymiana plików przede wszystkim ożywia kulturę filmową, często jest uzupełnieniem oficjalnej dystrybucji (obejmującej znikomy odsetek faktycznie wyprodukowanych filmów), itd. W istocie więc może się okazać, że przemysł audiowizualny nie miąłby się tak dobrze, gdyby nie demonizowane "piractwo". Oczywiście nie można być naiwnym: autor tekstu uzupełnia, że w argumentacji przemysłu audiowizualnego nie chodzi o krótkoterminowe zyski. Na horyzoncie są inaczej liczone wpływy "przemysłu praw autorskich", który na wolnym dostępie do kultury nijak nie zarabia.
Dobrze uzupełnić te argumenty najważniejszymi tezami raportu z badania "Obiegi kultury" (można je znaleźć tutaj).
Autorzy zwracają uwagę przede wszystkim na to, że poza rynkiem kultury rozwija się szeroki i różnorodny wachlarz działań, którego nie sposób sprowadzać do pojedynczej kategorii "piractwa". Jest to po prostu obieg kultury szerszy niż ten zdefiniowany przez audiowizualny biznes. Co więcej, zwracają uwagę między innymi na fakt, że obieg nierynkowy stanowi nieraz jedyny, do jakiego mają dostęp między innymi mieszkańcy małych miast i gmin wiejskich (brak dostępu do kina, dobrej księgarni czy sklepu z płytami z punktu widzenia wielkiego miasta wydaje się niemożliwością, ale jest problemem dla bardzo dużej części polskiego społeczeństwa).
Warto poznać te argumenty; oby jednak nie okazało się, że nowe prawo przejdzie i tak, pomimo debaty. Jest to możliwy scenariusz, skoro "nowe prawo nic nie zmienia", a jego szkodliwość zauważa się dopiero po głosowaniu...
Przypominam (to już się nawet nudne robi ale trzeba), że ACTA nie ma *żadnego* związku z piractwem. ACTA jest projektem walki z falsyfikatami (głównie w świecie fizycznym). Sprowadzanie tego zamieszania do problemu piractwa podcina nam tylko nogi i daje amunicję naszym przeciwnikom.
OdpowiedzUsuńPiractwo z drugiej zaś strony też jest okropnie spłycane jako jakiś kosmiczny problem nierówności. W praktyce jest to tylko problem dystrybucji treści i wygody dostępu.
Poza tym piractwo było, jest i będzie. Eskalacja walki z piractwem sprawi, że stanie się ono atrakcyjnym biznesem dla tych najbardziej wytrwałych i bezwzględnych z przestępców. Wyhodujemy sobie nową wieczną "wojnę z narkotykami".
Z ACTA trzeba walczyć bo jest to zamach na wolność słowa i ludzką kreatywność. Kwestie ekonomiczne są tu po prostu nieadekwatne.
Nie chciałem żeby wyszedł rant ale trudno, pozdrawiam.
Dzięki za zmuszenie do sprecyzowania...
UsuńW poście piszę "piractwo" w cudzysłowie, bo nie to jest istotą problemu, oczywiście, tylko definicja zakresu odpowiedzialności za naruszenie praw, definicja tego, czego ma dotyczyć prawo (np. jakie treści podlegają ochronie), jakie sankcje przewidziane są za naruszenia (albo domniemania naruszeń), zakres danych do ujawnienia w związku z domniemanym naruszeniem, wreszcie - czy sankcje i środki zaradcze będą stosowane zgodnie ze standardami prawymi, itd...
To jasne, że głównym celem porozumienia są ci, którzy czerpią korzyści na skalę przemysłową, ale tak jest z całym prawem o wolności intelektualnej: sformułowane jest ogólnie; wszyscy wiedzą, że chodzi o przemysłowe piractwo, ale - no właśnie, do momentu innej interpretacji.
Pewnie ważniejszym problemem przy ACTA jest próba wywarcia presji na kraje rozwijające się, pilniejsza jest kwestia leków itd. - ja skromnie zająłem się kwestią dostępu do kultury.
Wreszcie - większość dyskusji opartych jest o interpretacje i domniemania, bo prawo tworzone było w sposób niejawny i to jest chyba mój kandydat na "istotę" sprawy (czyli sam proces demokratyczny).
Pozdrawiam!
oczywiście "własności", a nie "wolności intelektualnej" - chciałbym...
UsuńWarto też zwrócić uwagę, że o ACTA dowiedzieliśmy się głównie dzięki Wikileaks (publikacje treści samego projektu i całkiem podejrzanych maili wymienianych pomiędzy urzędnikami z różnych państw).
UsuńI teraz "co by było gdyby" Wikileaks nigdy nie istniało?
O krajach rozwijających się do tej pory bym nie pomyslał. Jest to też niepokojące. Biorąc pod uwagę, że USA jest głównym proponentem ACTA wychodzi na to, że cały projekt jest skonstruowany głównie przeciwko Chinom. W białych rękawiczkach.
Nawet patrząc po samej dyskusji na ten temat w mediach, ACTA zdaje się bardzo elastycznym narzędziem, które może być wykorzystane na różne sposoby; ale ponoć właśnie w krajach rozwijających się może przynieść największe szkody (zagrożenia dla wolności słowa także tam będą największe), ale wszystko to tylko domysły, bo "nic nie wiadomo".
UsuńACTA jest skierowane głównie przeciwko Chiną, gdzie prawa patentowe są nieuznawane, gdzie kwitnie produkcja przedmiotów niemal takich samych jak oryginały z USA, Niemiec, Japonii. Przepis o piractwie jest tam czymś dodatkowy, na przyczepkę. Zastanawiam się, czy jest on w ogóle zgody z polską konstytucją. I mam podejrzenia, że internetu nie da się opanować, przecież rządzi nim logia anarchii. Przestrzeganie prawa jest raczej wyjątkiem niż regułą.
OdpowiedzUsuńCo do piractwa, to są dwa obiegi, pierwszy filmów nowych nastawianych na duży zysk, to o te film rozchodzi się wytwórnią one tracą te zyski. Choć podejrzewam, że po ukróceniu piractwa zyski znacznie by nie wzrosły. Drugi obieg to filmy mniej znane, często nie mogące trafić na ekrany kin. Wynika to często z nadmiaru produkcji filmowej, oraz nieufności wobec takich filmów dystrybutorów. Ciekawym zjawiskiem to zdobycie przez film popularności wśród pirackiej widowni, aby dzięki temu trafić do kin. W Polsce taka popularność i drogę przeszedł film "Monsters" (2010), który dzięki temu cokolwiek zrobił u nas w kraju.
Zresztą niektóre wytwórnie wpuszczały swoje filmy do nielegalnego obiegu aby zdobyły popularność. Firmy mówią o tym, że film przypadkiem wyciekł.
Moim zdaniem wolny dostęp do kultury może ograniczyć, a w niektórych przepadkach doprowadzić do zapomnienia lub niezauważenia niektórych zjawisk.
Co do dwóch obiegów, to chyba rzeczywiście jest tak, że prawa o ochronie praw autorskich skupiają się na utraconych zyskach z mainstreamu filmowego. Chodzi więc o kinowe hity, udostępniane w sieci razem z premierą, a nie o teksty niszowe. Ale prawo jednakowo traktuje oba obiegi.
UsuńCo paradoksalne - w przypadku drugiego pozbawiając właścicieli praw ewentualnych zysków w przyszłości, co było ujęte w powyższym komentarzu.
Pozdrawiam!
Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń