Podczas tegorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego można było zobaczyć najnowszy film Ulricha Seidla - Raj: wiara, środkową cześć trylogii o cnotach (Raj: miłość niedawno była pokazywana w kinach). W planach kolejna część, przełamująca, mam nadzieję, tendencję ostatnich filmów.
Raj: miłość był pozbawiony siły poprzednich filmów Seidla. Obraz relacji pomiędzy niemiecką turystką i spotkanymi przez nią mężczyznami był tworzony z monotonnych i przewidywalnych sekwencji. Zawierał jednak pewien klarowny zamysł dzięki czemu całość się broniła.
Najnowsza odsłona trylogii o cnotach jest zupełnie nieprzekonująca. Co nie sprawia, że mniej niecierpliwie czekam na następne filmy Austriaka. Nawet w słabszej formie, Seidl pozostaje jedną z najciekawszych postaci w europejskim filmie.
Więcej o Raj:wiara w mojej recenzji w najnowszym (23 X) numerze Kultury Liberalnej:
Większość filmów Ulricha Seidla nie powstałaby, gdyby obawiał się zarzutu uprawiania sensacyjnego dziennikarstwa z arty stycznym alibi. Historie kobiet ukazanych w Modelkach (1999) zdają się opowiedziane niemal pod dyktando popularnych wyobrażeń o tym zawodzie. Podobny sposób dobierania mocnych, aktualnych tematów można znaleźć wSpodziewanych stratach (1992) czyImport/Export (2007) – obu opowiadających o zderzeniu dwu światów: Austrii i krajów dawnego bloku wschodniego. Temat prawie każdego filmu Seidla można nazwać w kilku słowach i jest on z miejsca rozpoznawalny: w Upałach (2001) jest to mentalność przedmieść, w Balu (1982) klaustrofobiczny świat prowincjonalnego miasta, w Zabawie bez granic (1998) – głód rozrywki, oferującej ucieczkę przed samym sobą.
Dla wartości filmów Seidla decydująca była jednak konsekwencja filmowej metody, z jaką podejmował kolejne problemy. Ostatecznie, dlaczego nie szukać właśnie tego, co najbardziej przewidywalne, banalne i typowe? Dobry reżyser (podobnie jak dobry dziennikarz czy socjolog) potrafi zmierzyć się z owa banalnością, żeby odkryć jej intrygującą stronę, poprzez wybór bohaterów, bliską obserwację albo przeciwnie – dramaturgiczny skrót. Filmy Seidla zawsze rozpoczynają się od rozczarowania: oto widzowie znów zobaczą film o tym, czy innym problemie, o którym mówiono i pisano już setki razy. Najlepsze z nich pozostawiają z wrażeniem dezorientacji: reżyser zdążył po tylekroć zmylić trop, że z wrażenia bezpiecznego rozumienia nic nie pozostaje.
Najnowszy film Seidla czyli Raj: wiara (2012), pokazywany na ostatnim Warszawskim Festiwalu Filmowym, rozczarowuje właśnie dlatego, że brakuje w nim owego efektu dezorientacji. Druga część „Trylogii o cnotach” zdaje się zrobiona jeszcze bardziej pośpiesznie niż Raj:Miłość, oparta na jeszcze bardziej przewidywalnych skojarzeniach. Film rozpoczyna się jako płaska satyra na religijność i tak się kończy; – brak w opowiadanej historii miejsca na konflikt czy wątpliwości.
Całość tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz